Szumią jodły na gór szczycie

Energia – Środowisko
Dodatek promocyjno-reklamowy do „RZECZPOSPOLITEJ”.
nr 299 (6982) 22 grudnia 2004 r.

Szumią jodły na gór szczycie

Rozmowa z Alfredem Królem, dyrektorem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie

Co, oprócz niezaprzeczalnych walorów przyrodniczo-krajobrazowych, wyróżnia leśny majątek Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie spośród innych zielonych zasobów kraju?

Urok lasów krakowskiej RDLP jest rzeczywiście niezaprzeczalny, ale pewnie pozostała szesnastka regionalnych dyrekcji LP w Polsce gotowa byłaby dostarczyć dowodów, że i u nich nie brak równie pięknych. Mamy jednak swoją niezaprzeczalną „specjalność”. Jest nią wyjątkowo duży udział lasów ochronnych oraz prywatnych.

Ogólna powierzchnia lasów w terytorialnym zasięgu naszej dyrekcji to 377,2 tys. ha, ale w zarządzie Państwowego Gospodarstwa Leśnego jest 171 tys. ha. To tylko 45 proc. całkowitej powierzchni tutejszych lasów. W parkach narodowych – a to też przecież własność państwowa – jest dalsze 26 tys. ha. Na marginesie, reprezentacja parków narodowych jest u nas wyjątkowo silna – jest tu ich aż 6 z 23 istniejących w Polsce, z najstarszym – Pienińskim Parkiem Narodowym – którego historia, o czym mało kto wie, jest o trzy miesiące dłuższa niż parku białowieskiego. Dodam od razu, że oprócz parków mamy ok. 1800 ha rezerwatów przedstawiających sobą wyjątkowe wartości przyrodnicze.

Mamy na swoim terenie, w Krynicy, Leśny Zakład Doświadczalny krakowskiej Akademii Rolniczej – to też własność państwowa (ok. 6,3 tys. ha). Z kolei w rękach Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa pozostaje ok. 2 tys. ha lasów. Tak więc udział będących w gestii skarbu państwa lasów wynosi w sumie 54 proc., a cała reszta (prawie 173 tys. ha) to lasy niepaństwowe, w tym prawie 150 tys. ha w posiadaniu osób fizycznych. Takiej struktury własnościowej nie ma żadna inna RDLP w kraju.

Kolejnym wyróżnikiem jest wiek drzewostanów. O ile przeciętna wieku lasu w kraju wynosi ok. 56 lat, to u nas już 71 lat. Ale mamy nadleśnictwa, gdzie przeciętna wieku drzewostanów przekracza 80 lat. W pewnej mierze wynika to ze składu gatunkowego i znacznego udziału drzew długowiecznych, ale odzwierciedla zarazem fakt, że sposób prowadzenia gospodarki leśnej na tych terenach od dawna daleki był prostej eksploatacji. Nasi poprzednicy włożyli wiele trudu, aby zostawić dla potomności znaczące fragmenty zasobnych, starych drzewostanów (co dotyczy w pierwszym rzędzie kompleksów jodłowych, ale nie tylko), nawet tych nieobjętych rezerwatami czy innymi prawnymi formami ochrony. Naszą ambicją jest kontynuować tę dobrą praktykę.

Małopolska jest prawdziwą mekką dla turystów. Tego też nie sposób nie zauważyć…

Na południu mamy wielką liczbę renomowanych ośrodków uzdrowiskowych i wypoczynkowych. Krynica, Muszyna, Piwniczna, Rytro, Żegiestów, Wysowa, Krościenko, Szczawnica, Szczawa od lat ściągają nieprzebrane rzesze osób pragnących podreperować tu zdrowie czy po prostu wypocząć, „naładować akumulatory”. To również musimy uwzględniać w naszej gospodarce, ponieważ bez lasu i to takiego, jaki zachował się do naszych dni, z pewnością tereny te nie byłyby tym, czym są. Nakłada to na gospodarzy lasu – bez różnicy, państwowych czy prywatnych – szczególnego rodzaju zadania i obowiązki.

Od dawna wiadomo, że jodła jest gatunkiem o wyjątkowo korzystnym wpływie na nasze zdrowie i samopoczucie. Drzewo to wydziela fitoncydy i liczne inne związki o działaniu bakteriostatycznym i bakteriobójczym. Pod tym względem nie ma sobie równych i bije na głowę na przykład sosnę. Oczywiście nie jest to jedyny powód, dla którego taką troską otaczamy jodłę. Ale czymże byłyby tutejsze lasy bez niej? Toteż sposób prowadzenia gospodarki leśnej w tym regionie od dawna uwzględnia stopniowy wzrost obecności jodły w drzewostanach.

Nie bez powodu jodła jest swego rodzaju wizytówką RDLP w Krakowie.

Chlubimy się niespotykanym gdzie indziej w kraju udziałem jodły w składzie gatunkowych lasu – ponad 22 proc., podczas gdy średnia krajowa to mniej niż 2 proc. W takiej obfitości nie występuje ona ani w innych RDLP gospodarujących na terenach gór i pogórza, ani w Górach Świętokrzyskich czy na Roztoczu.

Tutejsi leśnicy potrafili stawić czoło powszechnemu na kontynencie procesowi wymierania tego gatunku (w Niemczech, gdzie najwcześniej przybrało to katastrofalne rozmiary, do obiegu weszło nawet określenie das Tannensterben – śmierć jodły), a co się z tym wiązało – celowemu ograniczaniu jego populacji, w przeświadczeniu, że nie ma dla niego ratunku. Również w kraju, np. w Górach Świętokrzyskich, „jodły umierały stojąc”. W krakowskiej dyrekcji było podobnie, ale nigdy nie stracono nadziei i – wbrew obowiązującej wówczas wykładni – cały czas wprowadzano jodłę do składu gatunkowego. Starannie pielęgnowano każde, nawet najsłabsze odnowienie naturalne i wreszcie pięknie za to odpłaciła. Obecnie mamy cieszące oko dorodne jodłowe młodniki, a i starsze drzewostany wyraźnie odżyły dzięki stopniowemu ograniczaniu w kraju emisji gazowych i pyłowych, ale też likwidacji najbardziej uciążliwych dla środowiska naturalnego gałęzi przemysłu na Słowacji, w Czechach i wschodnich Niemczech. Jak wiem, także na Świętym Krzyżu są dziś piękne odnowienia naturalne i to nie tylko na dawnych stanowiskach, ale również w nowych miejscach, np. pod buczynami.

Na marginesie rozważań o zbawiennym wpływie zielonego otoczenia na nasze zdrowie, nie wolno nie zauważyć też szerszego aspektu, jakim są ochronne funkcje lasu. Również pod tym względem jesteśmy dyrekcją szczególną. Lasy ochronne zajmują bowiem u nas prawie 90 proc. powierzchni leśnej. Dla porównania, średnia krajowa wynosi ok. 45 proc. Wszystkie nasze lasy górskie mają właśnie taki status. Ale również na nizinach spełniają te same funkcje: czy to wodochronne, glebochronne, wokół miast i ośrodków przemysłowych, w otulinie sanatoriów i uzdrowisk.

Jak przekłada się to na sposób prowadzenia gospodarki leśnej?

W pierwszej kolejności stawia sobie ona za cel zapewnienie trwałej obecności lasu. Toteż nie znajdzie pan u nas powierzchni, z której drzewostan zostałby usunięty w całości, tzw. zrębem zupełnym. Ścinane są tylko drzewa dobiegające fizjologicznej starości lub martwe. Po ich usunięciu nie pozostaje pustka. Pod okapem pozostałych drzew rośnie już bowiem młody, 20-, 40-letni las, który szybko zapełnia powstałą lukę. Gleba ani przez chwilę nie jest pozbawiona roślinności drzewiastej.

Wycinkę i zrywkę (przemieszczanie ściętych sztuk do drogi wywozowej) prowadzimy wyłącznie w okresach bezpiecznych dla młodego pokolenia lasu – a więc w zimie, kiedy gruba pokrywa śnieżna spowija najmłodsze generacje (tzw. nalot pochodzący z samosiewu, bądź uprawy podokapowe). Generalnie pozyskanie drewna w lasach ochronnych wynika głównie z prowadzonych w lesie zabiegów pielęgnacyjnych – dzięki usuwaniu starych drzew poprawiamy warunki wzrostu i rozwoju następnych generacji. Wreszcie – ze względu na szczególną rolę, jaką spełniają nasze lasy – w ich ochronie np. przed szkodliwymi owadami nie stosujemy środków chemicznych. Jeżeli już zachodzi konieczność zwalczania zagrażających drzewostanom owadów, to odwołujemy się do metod mechanicznych (np. korowania) bezpiecznych dla środowiska.

To z całą pewnością znacznie więcej kosztuje niż gospodarka „masowa”…

To prawda. Mozolne mechaniczne zwalczanie owadów jest droższe niż chemiczne, a rębnie złożone wymagają od leśnika o wiele więcej zachodu i są kosztowniejsze niż prowadzenie zrębów zupełnych (notabene całe polskie leśnictwo, właśnie w imię trwale zrównoważonej gospodarki leśnej i zachowania różnorodności biologicznej, systematycznie od nich odchodzi). A już szczególnie kosztowna, ze zrozumiałych względów, jest gospodarka w górach – o ile zrywka na nizinie kosztuje kilkanaście złotych za metr sześcienny, to w górach często nawet trzykrotnie więcej. Ale na przestrzeni lat ten trud z pewnością się opłaci. Las wielogatunkowy, stabilny i bogaty, wielopiętrowy, zróżnicowany wiekowo bez wątpienia będzie dorodniejszy, zdrowszy, odporniejszy na szkodniki i wszelkiego rodzaju zagrożenia, mniej skomplikowana i tańsza będzie jego pielęgnacja, a w końcu zaoferuje też gospodarzowi więcej wartościowego drewna.

Również z tych powodów w krajowych lasach już od wielu lat systematycznie prowadzona jest przebudowa składu gatunkowego zmierzająca do dostosowania drzewostanów do lokalnych warunków siedliskowych. Monokultury zwolna odchodzą do historii. W krakowskiej dyrekcji problem ten nie występuje?

Obecnie już prawie 90 proc. naszych drzewostanów – mówię o zarządzanych przez Lasy Państwowe – odpowiada składem gatunkowym siedliskom. Przebudowy wymagają jeszcze głównie świerczyny wprowadzone przez człowieka na siedliskach lasu górskiego, gdzie gatunkiem wiodącym powinny być jodła i generalnie gatunki liściaste: buk, jawor itp., a świerk występować co najwyżej w domieszce. Podobnie jest z kompleksami sosnowymi posadzonymi po ostatniej wojnie w Beskidzie Niskim, na terenach opustoszałych po przesiedleniu ludności łemkowskiej (choć te lasy w znacznej mierze już przebudowano). Przebudowy gatunkowej wymagają też sosnowe monokultury, które wyparły lasy mieszane wokół Krakowa czy Tarnowa. Skala niezbędnych prac jest jednak stosunkowo niewielka i, co ważne, nie znajdujemy się pod presją zagrożenia, podobnego do tego, jakie występuje np. w Beskidzie Żywieckim czy Beskidzie Śląskim u naszego sąsiada, w RDLP w Katowicach, gdzie perspektywa zagłady świerka z roku na rok staje się coraz bardziej realna.

A jak wygląda sytuacja w lasach prywatnych?

W tym miejscu wypada jeszcze na chwilę wrócić do poruszonej na wstępie struktury własnościowej lasów w naszym regionie. Uzupełniając przedstawione już dane dodam, że w niektórych naszych nadleśnictwach lasy niepaństwowe stanowią przeważającą część ich powierzchni. Dla przykładu, w nadleśnictwie Nowy Targ lasy państwowe to ok. 5,5 tys. ha, a nie będące własnością skarbu państwa – 28 tys. ha. Podobnie jest w nadleśnictwach Limanowa, Krościenko czy Myślenice. Jest jeszcze jedna, wcześniej nie wspomniana „specjalność” naszej dyrekcji – lasy należące do wspólnot, które gospodarują na łącznej powierzchni ponad 12 tys. ha. Obrazu dopełnia własność gminna, komunalna, kościelna itp. – to ok. 14 tys. ha drzewostanów.

Na tych terenach prywatna gospodarka leśna ma dobre tradycje, przekazywane z pokolenia na pokolenie. I nie bez powodu w pierwszej połowie lat 90., początkowym okresie obowiązywania ustawy o lasach z 1991 r., nie mieliśmy w lasach prywatnych do czynienia z nasileniem cięć dewastacyjnych, co zdarzało się w innych regionach kraju. Właściciele lasu są świadomi jak szczególnym, rodowym majątkiem jest las i musi ich przycisnąć naprawdę wielka bieda, by sięgnęli po piłę.

Jak wiadomo, nadzór nad gospodarką leśną w lasach nie stanowiących własności skarbu państwa sprawują, zgodnie z ustawą o lasach, wojewoda i starostowie. Przeważnie skorzystali oni z możliwości powierzenia technicznego nadzoru nad lasami prywatnymi naszej kadrze nadleśnictw. Mamy więc bardzo dobry, bieżący ogląd tego, co się dzieje w tym majątku.

Jakie korzyści mają z tego właściciele lasów prywatnych?

W każdej chwili mogą otrzymać fachową pomoc i konsultować się z nami we wszelkich sprawach związanych z gospodarką leśną. Nie ukrywam też, że nadzór z naszej strony może skutkować wydawaniem decyzji nakazujących wykonanie określonych zadań, w ostateczności nawet w drodze przymusu administracyjnego określonego przez starostę. Ale nie chodzi przecież o to, kto ma nad kim władzę. Nam, pracownikom Lasów Państwowych, odpowiedzialnym za powierzony majątek państwowy, ani na chwilę nie umyka jednak z pola widzenia kondycja lasów prywatnych. Las jest jeden, zachodzące w nim procesy nie zatrzymują się na ustalonych przez ludzi granicach własności. Bez względu na przynależność państwową i formę własności ma dla człowieka takie samo znaczenie, pełni te same funkcje.

Czy prywatni właściciele lasów też tak widzą tę jedność?

O to najlepiej byłoby zapytać bezpośrednio ich samych. Ze swojej strony powiem jedynie, że od dawna nie ma między nami większych napięć. To wszakże nie oznacza, że bezkrytycznie przyjmujemy wszystko to, co się dzieje za miedzą.

Na przykład?

Niepokoi nas nadmierny udział gatunków iglastych, głównie świerka, w górskich lasach prywatnych – wielokrotnie wyższy niż w lasach państwowych. Co gorsza, w okolicach, gdzie występowanie świerka jest szczególnie nasilone, największy jest zarazem udział lasów prywatnych, przekraczający nawet 80 proc.

Świerk, z racji swych walorów surowcowych, w żywiołowy sposób wprowadzony w XIX i XX wieku w miejsce wyrugowanych naturalnych lasów mieszanych, jest dziś przedmiotem zmartwień leśników i to nie tylko polskich. W naszym kraju świerkowe drzewostany zamierają zarówno w górach (wspomniane Beskidy), jak i w północno-
-wschodnich regionach kraju (vide Puszcza Białowieska, ale też lasy RDLP w Olsztynie czy Gdańsku). Intensywnie zamierają drzewostany średnich i dojrzałych klas wiekowych, ale coraz częściej dotyczy to młodników. Być może ma to związek z globalnym ociepleniem klimatu i suchymi w ostatnim czasie latami (a świerk ma płaski, płytko sięgający system korzeniowy), ale u źródeł leży najczęściej ta sama przyczyna – niedostosowanie gatunku do siedlisk. Osłabione drzewa łatwo padają ofiarą kornika drukarza. Wtedy już nie ma dla nich ratunku.

Mamy dobre rozeznanie, na terenie których nadleśnictw i leśnictw, a nawet w których miejscowościach zamieranie świerka staje się faktem. Wiemy, gdzie dobrał się już do niego kornik. I na wszelkie możliwe sposoby próbujemy nakłaniać właścicieli lasów prywatnych, aby terminowo usuwali zasiedlone przez niego drzewa. Chodzi o to, aby za wszelką cenę utrzymać szkodnika w ryzach, nie dopuścić do jego gradacji, bo skończy się to katastrofą. Jeśli ktoś chciałby koniecznie zobaczyć, co to oznacza, niech odwiedzi park narodowy na Szumawie w Czechach i Bawarii, gdzie na powierzchni ok. 6 tys. ha po pięknym, starym drzewostanie ostał się jedynie upiorny, martwy las-widmo.

W jaki sposób docieracie z tym ostrzeżeniem do właścicieli prywatnych, którzy być może nie zdają sobie sprawy z powagi zagrożenia?

Akcentujemy, że usuwanie drzew zasiedlonych przez kornika leży w najlepiej pojętym interesie samego właściciela i że z tych samych względów powinien dążyć do stopniowej przebudowy posiadanego drzewostanu. Jeśli nie podejmie takich kroków, prędzej czy później musi się liczyć ze śmiercią lasu. I muszę powiedzieć, zazwyczaj spotykamy się ze zrozumieniem.

A jeśli nie?

Wtedy leśniczowie przedkładają odpowiednią informację staroście i ten wydaje nakaz usunięcia chorych drzew. A jeśli i to nie skutkuje, zwracają się również o pomoc do miejscowego proboszcza z prośbą o zasygnalizowanie niepokojącej sytuacji, jak to się u nas mówi, „na roli” wśród lokalnej społeczności. To, zwłaszcza na Podhalu, działa niezawodnie.

Inny przykład: namawiamy właścicieli prywatnych, aby również swoim zasobom nadawali status lasów ochronnych. Wspomniałem, że to aż 90 proc. powierzchni lasów państwowych w RDLP w Krakowie. Odnoszą się do tych zachęt z wielką nieufnością, obawiając utracenia pożytków, jakie daje las gospodarczy. Lokalne władze administracyjne i samorządowe są zaś w tej dziedzinie wyjątkowo mało aktywne. Nie biorą pod uwagę jak głęboki sens ma refundowanie prywatnym właścicielom korzyści (wbrew pozorom, wcale nie tak dużych) utraconych z tytułu przekwalifikowania drzewostanów na lasy ochronne. W zamian zachowuje się przecież te lasy np. dla turystyki i wypoczynku. A efekt jest taki, że obok siebie, dosłownie przez miedzę, w identycznych warunkach środowiskowych rosną dziś dwa lasy: jeden, należący do LP – ochronny, drugi, prywatny – gospodarczy.

Bolączką lasów prywatnych w Polsce jest rozdrobnienie…

Nie jesteśmy od niej wolni. Przeciętna powierzchnia lasu prywatnego wynosi u nas ok. 1 ha. Nieliczni właściciele dysponują kilkunastohektarowymi drzewostanami. I bardzo wyraźnie widać prostą zależność – im większa powierzchnia, tym lepiej prowadzona gospodarka (właściciele mają nierzadko po temu zawodowe przygotowanie), lepsza kondycja lasu, więcej serca wkłada się w utrzymanie zielonego majątku. Rozdrobnienie z pewnością bardzo komplikuje zarządzanie tymi obszarami, nie mówiąc już o prowadzeniu nowoczesnej, trwale zrównoważonej i wielofunkcyjnej gospodarki leśnej. Ale też nie ulega kwestii, że pod żadnym pozorem nie można pozostawić ich na łasce losu. Bo każdy, nawet najmniejszy skrawek lasu pełni jakąś, niekiedy wręcz zaskakująco kapitalną, funkcję w środowisku naturalnym.

Na naszym terenie mamy również wiejskie i gminne wspólnoty leśne. Najbardziej znana, z racji jej koegzystencji z Tatrzańskim Parkiem Narodowym, jest wspólnota lasów witowskich, władająca 3 tys. ha lasów. Na marginesie zauważę, że w zasięgu nadleśnictwa Nowy Targ działa ponad 40 wspólnot leśnych gospodarujących łącznie na powierzchni prawie 5 tys. ha, czyli takiej, na jakiej nadleśnictwo to prowadzi gospodarkę w lasach państwowych. Łącznie wspólnoty leśne na obszarze krakowskiej RDLP stanowią 8 proc. lasów prywatnych.

Czy lepiej gospodarują niż indywidualni właściciele?

Takie założenie przyświecało w momencie ich tworzenia. Publicznie deklaruje się, że wspieranie gospodarki w lasach niepaństwowych to jedno z zadań polityki leśnej państwa. Wspieranie leśnych wspólnot i zrzeszeń właścicieli lasów bez wątpienia służy temu celowi, wnosi bowiem korzystne zmiany w strukturze coraz bardziej rozdrobnionych lasów prywatnych. Zrzeszonym właścicielom prywatnym powinno być zdecydowanie łatwiej bronić swych racji w kontaktach z przedstawicielami administracji rządowej i samorządów niż indywidualnym właścicielom lasu, każdemu z osobna. Łatwiej o wsparcie finansowe, rzeczowe, szkolenia czy fachowe doradztwo.

Wspólnoty mogą też być swoistym pasem transmisyjnym pomiędzy polityką leśną państwa i lasami prywatnymi. Biorąc udział w krajowym programie zwiększania lesistości (np. zalesiając leżące odłogiem grunty porolne) czy też przebudowując drzewostany uszkodzone przez przemysł, dają dobry przykład indywidualnym właścicielom lasu. Mogą w tej mierze liczyć na naszą pomoc i chętnie z niej korzystają.

Od niedawna mamy nową sytuację polityczną i społeczną – Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Również w dziedzinie leśnictwa wnosi to istotne zmiany. Wprawdzie pozostają w mocy dotychczasowe krajowe uregulowania prawne w tej materii, ale nie ulega wątpliwości, że w odniesieniu do lasów prywatnych zmieni się wiele. To na nich bowiem koncentrują się zainteresowania organów wspólnoty europejskiej w dziedzinie leśnictwa. To przede wszystkim prywatni właściciele lasów będą mogli sięgnąć po unijne dotacje na lokalną infrastrukturę leśną (drogi, mosty, przepusty, itp.) czy pielęgnację leśnych upraw. Do tego potrzebny jest wiarygodny partner – takim zapewne nie będzie dla unijnego urzędnika właściciel kilkunastoarowego lasu, zwłaszcza jeśli nie potrafi odpowiednio sformułować i udokumentować swoich oczekiwań. W nieporównanie lepszej sytuacji będą wspólnoty leśne.

Dołożymy wszelkich starań, aby przekonać indywidualnych prywatnych właścicieli lasów do wstępowania bądź tworzenia wspólnot, izb leśnych czy innych organizacji. Leży to w ich, ale – nie da się ukryć – również w naszym, Lasów Państwowych, interesie.

Z drugiej strony, państwo powinno dać wreszcie przekonujące dowody, że zależy mu na lasach prywatnych, musi uruchomić większe środki finansowe na opiekę nad nimi. To jest po prostu interes społeczny.

W ramach 5 Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich w latach 2004-2006 Unia Europejska gotowa jest przeznaczyć na zalesianie gruntów rolnych w naszym kraju 89,4 mln euro dotacji. Dalsze 22,4 mln euro miałoby pochodzić z polskiego budżetu. Przewidywana wielkość zalesień to 45 tys. ha. Program ruszył we wrześniu br. i szybko utknął w martwym punkcie z powodu powszechnego braku gminnych planów zagospodarowania przestrzennego.

Istotnie początkowo była to przeszkoda – do wniosku wymagany był wypis z ewidencji gruntów i miejscowego planu przestrzennego zagospodarowania o przeznaczeniu danego terenu. Tymczasem w Małopolsce 85 proc. gmin nie ma takiego planu. W znowelizowanym rozporządzeniu barierę tę usunięto – teraz wystarczą ustalenia studium zagospodarowania przestrzennego i taką informację jest w stanie sporządzić każda gmina. Na naszym terenie niewiele to zmieniło. Po pierwsze dlatego, że bardzo mało jest gruntów kwalifikujących się do zalesień. Po drugie, właściciele mogą liczyć na subwencje do gruntów, które wprawdzie nieużytkowane, zachowają jednak charakter rolny (np. za wykaszanie łąk). Wychodzą zatem z założenia, że bezpieczniej jest poczekać „co z tego wyniknie”, niż wdawać się w zalesienia, bo potem niezbędna jest droga prawna przekwalifikowania obszaru leśnego na grunty innego przeznaczenia. Ustawa o ochronie gruntów rolnych i leśnych jest pod tym względem bardzo restrykcyjna.

W obu wypadkach profity dla prywatnego właściciela z tytułu dotacji wydają się podobne. Ponadto aktualnie państwo nie przedstawia jednoznacznej strategii – nie wiadomo czy ziemia pod potrzeby rolnicze będzie w nadmiarze czy też będzie jej zbywało, warto czy nie warto wypuszczać ją z rąk?

Utrzymuje się wreszcie przeszkoda w samych przepisach, które określają, że minimalna łączna powierzchnia zalesienia wynosi 0,3 ha, przy minimalnej szerokości działki 20 m. Na rozdrobnionej małopolskiej wsi wiele jest skrawków znacznie mniejszych. W powiatach nowotarskim i tatrzańskim są właściciele 8-10 ha gruntów w stu pięćdziesięciu i więcej kawałkach! Na ich ewentualnym zalesieniu właściciel jednak nie zarobi. Pierwszym krokiem powinno być zatem scalanie gruntów. Tymczasem jedni nie mogą, drudzy nie chcą podjąć ryzyka.

19 listopada br. huragan zniszczył na południu kraju wielkie połacie lasu. Co się dziś dzieje na tych obszarach?

Po polskiej stronie wiatr osiągał 150 km/h, a po słowackiej nawet do 170 km/h i tylko na obszarze lasów państwowych zarządzanym przez RDLP Kraków zniszczył 270 tys. m sześc. drewna (jeszcze więcej w katowickiej RDLP). Dla porównania podam, że roczne pozyskanie wynosi u nas ok. 650 tys. m sześc. Dotkliwe szkody – oceniane na ok. 80 tys. m sześc. – powstały też w lasach prywatnych. Po bardzo obfitych opadach gleba była przesycona wodą i żywioł wywracał najpotężniejsze drzewa. Prawdziwa katastrofa dotknęła lasów w słowackich Tatrach (padło ok. 5 mln m sześc.).

Najbardziej ucierpiały drzewostany w nadleśnictwach Nowy Targ i Myślenice, gdzie szkody szacujemy na ok. 120-130 tys. m sześc. (to dwukrotnie więcej niż wynosi roczne planowe pozyskanie drewna w obu tych nadleśnictwach).

Dyrektorem w RDLP w Krakowie jestem od 14 lat i nie pamiętam podobnie drastycznych obrazów. Na marginesie największe szkody powstawały w miejscach, gdzie skład gatunkowy nie dostosowany był do warunków siedliskowych, w drzewostanach zniekształconych, jednogatunkowych, wprowadzonych przez człowieka w XIX i XX wieku – wielogatunkowe okazały się bardziej stabilne.

Od razu zabraliśmy się za uprzątanie drzew tarasujących trasy komunikacyjne. Z pomocą przyszli nam strażacy i policja, która informowała lokalne społeczności o bezwzględnym zakazie wstępu do lasu i zadbała o bezpieczeństwo osób.

Niestety, usuwanie szkód w samym lesie jest już bardzo skomplikowane i to nie ze względów technicznych. Oto bowiem po raz pierwszy na mocy ustawy o zamówieniach publicznych Lasy Państwowe zobowiązane zostały do przygotowania przetargu na wykonanie prac leśnych na cały najbliższy rok. Oczywiście stosowne ogłoszenia zostały przez nas opublikowane i dokładnie określiliśmy w nich pozyskanie drewna w poszczególnych pozycjach, oddziałach i wydzieleniach w każdym z nadleśnictw, powierzchnie do pielęgnacji, zakres czyszczeń wczesnych i późnych, prace odnowieniowe, zalesieniowe itd. Tylko czy ktoś mógł przewidzieć, że w listopadzie spadnie na nas klęska huraganu i wszelkie te ustalenia wezmą w łeb? Dla przykładu, w nadleśnictwie Nowy Targ planowe pozyskanie drewna wynosi ok. 30 tys. m sześc. rocznie – w przyszłym roku musi pozyskać 60-70 tys. m sześc. Do odnowień było tam przeznaczone w 2005 r. roku 15-20 ha, a będzie ok. 200 ha.

Stoimy dziś wobec konieczności przeprowadzenia od nowa procedur przetargowych zgodnych z ustawą o zamówieniach publicznych. Mogą one trwać długie miesiące. W najlepszym wypadku pierwszych rozstrzygnięć wyłaniających konkretnych wykonawców można się spodziewać dopiero w marcu przyszłego roku. Tymczasem drewno pozyskuje się zimą, a pozostawione stanowić będzie bazę dla rozrodu kornika drukarza. Poszkodowane listopadową wichurą nadleśnictwa wystąpiły już do prezesa UZP o zwolnienie z obowiązku przestrzegania tych procedur w części ściśle odnoszącej się do gospodarki leśnej. Licząc na pozytywne rozpatrzenie tych wniosków, nie sposób oprzeć się refleksji, że próby wtłoczenia gospodarki leśnej w te same ramy co taśmowa produkcja w warunkach zamkniętych wydają się trudne do zaakceptowania.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Fronczak

Uzupełnienie materiałów znajduje się na stronie www.krakow.lasy.gov.pl