Istnienie narodowego i wojewódzkich funduszy ekologicznych nie jest zagrożone

Ochrona Środowiska XIII – Międzynarodowe Targi Ekologiczne POLEKO 2001
Dodatek reklamowy do RZECZPOSPOLITEJ.
nr 271 (6044) 20 listopada 2001 r.

Istnienie narodowego i wojewódzkich funduszy ekologicznych nie jest zagrożone

Rozmowa ze Stanisławem Żelichowskim, ministrem środowiska

Przejął pan fotel ministra środowiska w szczególnym momencie. W niedzielę otrzymał pan nominację, a w piątek zamknięto negocjacje przedakcesyjne w dziedzinie „ochrona środowiska”. Był to jeden z najtrudniejszych obszarów negocjacyjnych. Uzyskaliśmy kilka okresów dostosowawczych, w kilku dziedzinach musieliśmy ustąpić. Co można uznać za sukces tych negocjacji?

W negocjacjach uzgodniono co należy zrobić. Po negocjacjach resort musi wypracować koncepcje jak zrobić to, co wynegocjowano. Przede wszystkim uzyskaliśmy okresy przejściowe w dziewięciu obszarach i to w tak newralgicznych dla nas, jak gospodarka odpadami czy rozwiązanie problemu ścieków. Abyśmy mogli w tych dziedzinach spełniać wymagania Unii Europejskiej, będzie to wymagało od naszej gospodarki ogromnego wysiłku. Rozłożenie w czasie tych niezbędnych inwestycji pozwoli na ich sfinansowanie, z różnych zresztą środków, w sposób znośny dla gospodarki. To właśnie jest kluczowym zagadnieniem, bowiem nie chodzi o to, czy inwestycje takie jak oczyszczalnie ścieków dla miejscowości już kilkutysięcznych powstaną, bo muszą powstać, taki jest wymóg przyjętych w Unii dyrektyw. Chodzi natomiast o to, aby inwestycje w ochronę środowiska nie zadławiły pozostałych sektorów gospodarki, aby była ona konkurencyjna. A nie muszę przypominać, że stan kasy państwa nie jest budujący.

Co natomiast jest ich porażką?

Polska występowała o kilkanaście okresów przejściowych, otrzymaliśmy dziewięć. Można więc powiedzieć, że porażką jest każdy okres przejściowy, z którego musieliśmy zrezygnować. Nie do końca jestem też zadowolony z długości kilku okresów przejściowych. Myślę, że dopiero realizację podpisanego dopiero co porozumienia będzie można określić jako sukces lub jako porażkę.

Premier Miller w swoim sejmowym wystąpieniu określił zadania dla rządu dzieląc je na 100 dni, 3-4 lata itd. Jakie główne zadania stoją przed resortem ochrony środowiska w dających się przewidzieć terminach?

Wiele aktów prawnych, zwłaszcza w ostatnich kilkunastu miesiącach pracy poprzedniego parlamentu, tworzonych było w dużym pośpiechu. Zaowocowało to wieloma niedoskonałościami, które mogą pociągać za sobą daleko idące skutki. Na przykład nowe prawo wodne od 1 stycznia przyszłego roku likwiduje instytucję Komitetów Przeciwpowodziowych. Miały się one znaleźć w ustawie o przeciwdziałaniu nadzwyczajnym zagrożeniom. Tymczasem… ustawa ta nie została uchwalona. I mamy oto sytuację, w której dotychczas istniejące komitety przeciwpowodziowe na mocy prawa po sylwestrowej zabawie przestaną istnieć, a nie ma żadnych podstaw prawnych dla ich utworzenia w nowej strukturze. Wprawdzie cieszymy się z tego, że po wielu latach weszło w końcu nowe prawo wodne, ale kto weźmie odpowiedzialność za to, co w kraju się stanie, jeżeli wiosną przyjdą roztopy? Zatem muszę w trybie wręcz alarmowym spowodować przesunięcie wejścia w życie niektórych zapisów tak zresztą potrzebnego i oczekiwanego aktu prawnego.

Skoro o gospodarce wodnej mowa, to utworzony został Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej z 50 etatami, tylko… zapomniano w budżecie zarezerwować środki na te etaty.

Takich przykładów mógłbym podawać wiele i nie wiadomo, który z nich jest pilniejszy.

Spraw pilnych, ale wymagających pewnego czasu jest równie wiele. Na przykład musimy uzgodnić z samorządami plany ochrony parków narodowych. Tymczasem pomiędzy wieloma parkami a samorządami wręcz iskrzy. Wymaga to od resortu bardzo wielkiego nakładu sił na negocjacje.

Stan ekonomiczny Lasów Państwowych jest fatalny. Przedsiębiorstwo to od 40 lat nie było w tak złej kondycji ekonomicznej.

Myli się ten, kto sądzi, że „przyszliśmy na gotowe” i teraz będziemy „odcinać kupony” od tego, co zrobił ktoś inny. Niestety zaległych czy zaniedbanych spraw jest tak wiele, że zanim weźmiemy się za normalną pracę, sporo wysiłku będziemy musieli poświęcić na doprowadzenie spraw do należytego porządku.

Duży niepokój budzi majstrowanie przy mechanizmach finansowania ochrony środowiska. Pierwsze negatywne zmiany nastąpiły w czasie reformy administracyjnej. Teraz coraz częściej słychać o ubezwłasnowolnieniu czy wręcz likwidacji funduszy ekologicznych. Jakie jest pańskie zdanie na ten temat?

Z panem wicepremierem Belką uzgodniliśmy, że nie ma mowy o jakiejkolwiek likwidacji funduszy ekologicznych. Są one zasilane ze źródeł pozabudżetowych i mają do wykonania niezwykle ważne zadania, zwłaszcza w świetle tego, o czym mówiliśmy na początku – czyli naszej akcesji do Unii Europejskiej.

System finansowania inwestycji ochrony środowiska właśnie po to powstał poza budżetem, aby żadne inne niewątpliwie ważne społecznie i gospodarczo przyczyny nie pozbawiły ochrony środowiska dopływu środków.

Na marginesie warto dodać, że jedna złotówka z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wydawana jest do 12 razy. Z budżetu tylko raz.

Natomiast trzeba się przyjrzeć mechanizmom funkcjonowania funduszy ekologicznych. Jest wiele sygnałów o pewnych nieprawidłowościach, jak chociażby sprzed dwóch lat wręcz groteskowy, a odbywający się na koszt wojewódzkiego funduszu OŚiGW, wyjazd samorządowców łódzkich nad Morze Śródziemne na szkolenie w zakresie odsalania wody morskiej!…

Inne sygnały mówią, że jedne samorządy otrzymywały i dotacje i kredyty preferencyjne, inne samorządy bezskutecznie dobijały się do kasy.

W sumie minister finansów ma wiele zastrzeżeń i wiele z nich podzielam. Możemy dyskutować na przykład o efektywności wykorzystania środków finansowych przez gminne i powiatowe fundusze ochrony środowiska. Może ten model nie jest w pełni doskonały. Ale z całą pewnością nie zgodzę się na likwidację funduszy ekologicznych ani też na ich wchłonięcie do budżetu i dopiero z jego poziomu dystrybucję środków na ochronę środowiska.

Chciałbym, aby powiedziane to było wyraźnie – za pana urzędowania ani narodowemu ani wojewódzkim funduszom ochrony środowiska nie grozi likwidacja…

Z całą stanowczością powtarzam, że nie ma zamiarów związanych z likwidacją tych funduszy, a jeżeli tak się stanie, to bez mojej zgody i będzie to mój ostatni dzień pracy na stanowisku ministra środowiska.

Jedną z głównych ofiar reformy administracyjnej była Inspekcja Ochrony Środowiska. Stała się czymś pośrednim pomiędzy administracją specjalną a państwową. Dochodzi do paradoksów, w których władze wojewódzkie kontrolują same siebie. Czy przewiduje pan zmiany w tym zakresie i jeżeli tak, to jakie?

Kiedy 10 lat temu powstała Państwowa Inspekcja Ochrony Środowiska, tworzona była na bazie wielkiej krytyki istniejącego przed nią systemu nadzoru nad ochroną środowiska. Pragnę przypomnieć, że służby te były wówczas podległe wojewodom i całą niewydolność oraz wewnętrzną sprzeczność systemu wykazało wówczas sławne w ekologicznych kręgach sprawozdanie pokontrolne Najwyższej Izby Kontroli.

Zatem PIOŚ powstał niemal całkowicie od nowa i bardzo skutecznie działał przez siedem lat realizując politykę ekologiczną państwa i pilnując, aby zakłady przemysłowe nie niszczyły środowiska naturalnego. Pragnę przypomnieć, że PIOŚ działał skutecznie również dzięki swojej wielkiej aktywności. To z jego inicjatywy powstała przecież „Lista 80” – osiemdziesięciu największych trucicieli w skali kraju oraz będąca jej odpowiednikiem „Lista 800” na poziomie województw. PIOŚ nie tylko nakładał kary, ale również poprzez ich zawieszanie czy umorzenia pod określonymi warunkami skutecznie przyśpieszał proekologiczne przemiany w przedsiębiorstwach.

W tym samym czasie wielokrotnie różni ministrowie – i ja również – byli naciskani, aby wojewódzkie struktury PIOŚ podporządkować wojewodom.

Dopiero ustawa kompetencyjna, będąca aktem związanym z reformą systemu administracyjnego Polski, w dużej części przywróciła, niestety, system sprzed 1991 roku. Ponownie mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją, w której wojewoda z jednej strony odpowiada za miejsca pracy na swoim terenie, a z drugiej ma obowiązek zamknąć zakład, bo ten nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec ochrony środowiska.

Co gorsza zmiana ta nastąpiła bez żadnego uzasadnienia merytorycznego. Przyjęto ją wyłącznie po to, aby wojewodowie mieli więcej władzy. Bez względu na skutek.

Zmiana tego stanu rzeczy może być bardzo trudna i obawiam się, że nie miałbym również zbyt wielu sprzymierzeńców. Nowe kierownictwo Inspekcji Ochrony Środowiska będzie miało za zadanie przygotowanie katalogu zmian i mam nadzieję, że część z nich da się zrealizować możliwie szybko. Natomiast dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć kiedy i czy w ogóle uda się przywrócić Inspekcji Ochrony Środowiska uprawnień i sposobu działań właściwych dla tak zwanej administracji specjalnej.

Ochrona przyrody przeżywa w chwili obecnej stagnację. Brak spektakularnych sukcesów i powstanie Parku Narodowego Dolnej Warty wraz z całą tragiczną otoczką temu powstaniu towarzyszącą niczego dobrego nie wnosi. Wciąż brak perspektyw dla Mazurskiego Parku Narodowego, wciąż brak perspektyw dla poszerzenia Białowieskiego Parku Narodowego. W ten obraz wpisuje się nierozwiązywalny konflikt w Tatrzańskim Parku Narodowym. Jakie są pańskie zamierzenia w dziedzinie ochrony przyrody?

Poruszył pan kilka bardzo ważnych wątków. Przy każdym z nich mówi pan albo o braku perspektyw, albo o stagnacji. Tak jest w rzeczywistości. Dlatego nie można dłużej podchodzić do problemów związanych z ochroną przyrody w sposób tradycyjny. Nie możemy zamykać się tylko w formach obowiązujących do tej pory. Należy je zdecydowanie poszerzyć. Wkroczyliśmy w XXI wiek i konieczne są nowe sposoby i nowe rozwiązania. Dziś jest potrzebna mi wiedza z różnych środowisk. Myślę, że konieczne jest działanie, dzięki któremu uda się zorganizować kongres przyrodników polskich. To powinien być początek nowego spojrzenia na ochronę tego, co mamy.

Można powołać jeszcze kilka nowych parków narodowych, ale po co? Stan ich finansowania jest fatalny – skoro już dziś 80 procent swoich budżetów parki przeznaczają na płace, to gdy powołamy następne, nie będzie złotówki na realizację ich statutowych działań. Może np. należy pójść w kierunku tworzenia nowych leśnych kompleksów promocyjnych i organizować je tak, aby ich działalność nie była finansowana koniecznie z budżetu. Najważniejsza jest moim zdaniem skuteczna ochrona przyrody. Środki i instytucje służące temu celowi powinny uwzględniać warunki, w których przyszło nam działać.

Sukcesem, który jednoczył różne, często skrajne opcje polityczne było zachowanie Lasów Państwowych w ich dotychczasowym kształcie prawnym. Nie zmienia to faktu, że przedsiębiorstwo to znajduje się w bardzo trudnej sytuacji finansowej i gdyby nie sprzedaż udziałów w BOŚ wpadłoby w deficyt. Jakie ma pan plany ratowania tego giganta, tak ważnego dla polskiej przyrody?

Aby mówić o planach, trzeba dokładnie zanalizować przyczyny tej sytuacji. Są one są bardzo rozległe. Do Polski napływa tanie drewno importowane ze wschodu. Z drugiej strony jest Unia Europejska, której kraje mają w magazynach zgromadzone ogromne zapasy. Trudno zatem wytargować z przemysłem drzewnym dobrą dla Lasów cenę. Przez ostatnie 4 lata Lasy Państwowe ratowały swoją sytuację zwiększając wycinkę o 3 mln m3 rocznie.

Sprzedaż akcji Banku Ochrony Środowiska była aktem jednorazowym i nie można tu mówić o pomyśle perspektywicznym. Uważam, że 10-letnie plany obowiązujące w Lasach są poważnym mankamentem. Są one zbyt sztywne i nie pozwalają na elastyczne reagowanie na koniunkturę rynkową. Widzę też poważny problem w nadmiernym scentralizowaniu władzy w Lasach Państwowych. Przecież dyrektor generalny nie musi sprawować pełni władzy. Część jego kompetencji mogą przejąć nadleśnictwa. Tam są doskonali fachowcy, którzy powinni gospodarzyć szybciej i lepiej, chociażby ze względu na bliskość z kontrahentami. Ponadto łatwiej można ocenić efekty pracy nadleśniczego, który podejmuje ważne decyzje na własną odpowiedzialność. Lasom potrzebni są menedżerowie. Trzeba na nie spojrzeć także z pozycji menedżera. Innego wyjścia nie ma.

Tegoroczne hasło promowane przez Ministerstwo Środowiska wzywa do ochrony polskiej bioróżnorodności. Dlaczego właśnie to zagadnienie zostanie tak wyeksponowane również na Międzynarodowych Targach Poleko w Poznaniu?

Zakończyliśmy właśnie negocjacje z Unią w obszarze środowisko. Teraz rozpoczynamy prace nad koncepcjami finansowania koniecznych przedsięwzięć ekologicznych, aby wywiązać się ze złożonych deklaracji. To hasło przypomina jednak, że do Unii nie idziemy tylko jako kraj, który ma zaległości w ochronie środowiska, ale także jako partner, który Unię wzbogaca o swój potencjał przyrodniczy. My ponosiliśmy i ponosimy ogromne koszty w utrzymywaniu takiego bogactwa. Liczymy, że Unia to doceni i pomoże nam w finansowaniu ochrony bioróżnorodności polskiej przyrody.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Paweł Wójcik

Paweł Wójcik jest dziennikarzem i wydawcą takich pism ekologicznych jak „Środowisko”, „Prawo i Środowisko” czy „Odpady i Środowisko”. Jest również prezesem Klubu Publicystów Ochrony Środowiska EKOS przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich.