Niemcy – najważniejszy partner gospodarczy Polski

Kapitał Zagraniczny w Polsce VI – Niemcy II
Dodatek reklamowy do RZECZPOSPOLITEJ.
nr 262 (5427) 09 listopada 1999 r.

Niemcy – najważniejszy partner gospodarczy Polski
Rozmowa z Frankiem Elbe, ambasadorem Niemiec w Polsce

foto

Niemieckie przedsiębiorstwa przewodzą na liście największych inwestorów zagranicznych w Polsce. W ciągu prawie 10 lat zainwestowały w Polsce ok. 6 mld USD. Można by sądzić, że to dużo. Ale tylko w roku 1998 firmy niemieckie zainwestowały na całym świecie ponad 145 mld DEM. Myślę, że liczby te mogłyby raczej posłużyć jako argument przeciwko mitowi, jakoby Polska była jednym z najbardziej preferowanych przez inwestorów niemieckich państw.

Statystyki i ich interpretacja mogą okazać się sprawą bardzo subiektywną. Zawsze zależy, z jakiej perspektywy się patrzy. W porównaniu ze 145 mld DEM, 6 mld USD, tzn. ponad 10 mld DEM zainwestowane w Polsce, faktycznie może wydawać się bez specjalnego znaczenia. Patrząc na to z drugiej strony – więcej niż w Polsce firmy niemieckie zainwestowały w roku 1998 tylko w USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Polska znajdowała się przed wieloma innymi krajami europejskimi. Dlatego 6 mld wystarczyło, by Niemcy zostały zakwalifikowane jako największy inwestor zagraniczny. Polska uczestniczy w globalnym współzawodnictwie jako względnie nowy cel inwestycji zagranicznych – transformacja gospodarcza ma w Polsce dopiero 10 lat. Inwestycje są kwestią zaufania, a na zbudowanie zaufania potrzeba czasu. Moim zdaniem Polska poczyniła już duże postępy jako kraj, w którym mogą działać zagraniczni inwestorzy, jednak nie mogła jeszcze w pełni rozwinąć swego potencjału. Poza tym wcale nie uważam za mit twierdzenia, iż Polska jest jednym z najbardziej preferowanych krajów przez niemieckich inwestorów. Jeszcze w 1996 roku wartość inwestycji niemieckich w Polsce wynosiła tylko nieco ponad 1,5 mld USD. Fakt, że w ciągu trzech lat liczba ta praktycznie zwiększyła się czterokrotnie nie świadczy przecież o braku entuzjazmu. Prawdopodobnie napływ kapitału z Niemiec byłby jeszcze większy, gdyby na przykład przedsiębiorstwa niemieckie uczestniczące w ostatnich dwóch latach w publicznych przetargach lub prywatyzacji częściej otrzymywały odpowiednie zlecenia. Także ograniczenia w dostępie do rynku, np. dla niemieckich kas oszczędnościowo-budowlanych, zahamowały inwestycje. Nie chciałbym tego szczegółowo oceniać. Z rozmów przeprowadzonych z inwestorami niemieckimi wiem, że ci, którzy zaangażowali się tu z niezbędnym wyczuciem przedsiębiorcy, są z reguły bardzo zadowoleni. Taki wniosek potwierdziła również ankieta przeprowadzona przez Polsko-Niemiecką Izbę Przemysłowo-Handlową, wśród jej – obecnie – ponad 500 członków.

Podczas swej działalności w Japonii miał pan okazję dokładnie przyjrzeć się tamtejszej gospodarce. Teraz ma pan możliwość bliższego poznania gospodarki polskiej. Czy mógłby pan już dzisiaj opisać różnice istniejące między obydwoma krajami? Gdzie znajdują się słabe punkty, a gdzie mocne strony? Jak zachowują się przedsiębiorstwa niemieckie tutaj i tam?

Opisać różnice między gospodarkami Polski i Japonii, to prawie tak, jak by porównywać jabłka z gruszkami. Można wymienić tylko kilka pojedynczych aspektów: Japonia jest „numerem 2” gospodarki światowej. Jest największym wierzycielem świata. Wygospodarowała w latach 1997 i 1998 olbrzymie nadwyżki w bilansie obrotów bieżących (1998: 121 mld USD). Dużym problemem w roku ubiegłym było załamanie się wydatków na konsumpcję względnie popytu krajowego. Polska jest w diametralnie odmiennej sytuacji – wysoka konsumpcja krajowa, znaczny deficyt bilansu operacji bieżących, wysokie zadłużenie zagraniczne.

Dostrzegam tu przede wszystkim następujący aspekt: japońskie przedsiębiorstwa udowodniły w przeszłości wspaniałą zdolność do innowacji technologicznych, skutecznej organizacji procesów pracy i stałej poprawy jakości produktów. Dzięki wysiłkom badawczym ze strony państwa i przedsiębiorstw, japońskie przedsiębiorstwa są dzisiaj liderami w wielu dziedzinach wymagających stosowania najnowszych technologii. Mimo słabości koniunktury oraz konieczności konsolidacji finansów publicznych, nadal rosną – zwłaszcza państwowe – oraz prywatne, nakłady przeznaczone na badania i rozwój. To sprawia, że japońskie przedsiębiorstwa high-tech są konkurencyjne na rynku światowym. W Polsce natomiast, tak mi się wydaje, w mniejszym stopniu wspierano państwową politykę badań, ale także współdziałanie państwowych instytutów badawczych z przemysłem. W strukturze polskiego eksportu dominują produkty wstępne i surowce, łatwo ulegające wahaniom cen. Myślę, że w tej dziedzinie nie tylko Polacy mogliby uczyć się od Japończyków.

Wielokrotnie podkreślał pan, że osobiście chciałby bardziej angażować się na rzecz gospodarki niemieckiej w Polsce. Co pan przez to rozumie? Na ile ambasador może być jednocześnie lobbystą gospodarki swojego kraju?

Reprezentowanie interesów gospodarki niemieckiej należy do najważniejszych zadań przedstawicielstwa zagranicznego, dotyczy to oczywiście także mnie, jako ambasadora. Poza tym jest to przecież praktykowane w skali międzynarodowej. Uważam się, oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa, za lobbystę gospodarki mego kraju i cieszę się, jeżeli tak też jestem postrzegany. Niemiecko-polskie stosunki gospodarcze są podstawowym filarem naszych dwustronnych kontaktów. Pielęgnowanie tego jest wybitnie politycznym zadaniem, ponieważ polityka stwarza warunki ramowe dla rozwoju współpracy gospodarczej. Jeden z najważniejszych celów polega na zapewnieniu przedsiębiorstwom uczciwych szans we współzawodnictwie. Poza tym jestem przekonany o obopólnej korzyści płynącej z rozwijających się korzystnie stosunków gospodarczych.

O jakich problemach informują niemieccy przemysłowcy w rozmowach z panem na temat swej działalności w Polsce?

Dotychczas więcej mówiono mi o oczekiwaniach niż o problemach. Zawsze jest oczywiście miejsce na poprawki. I wtedy się je omawia z polską stroną. Niemcy są najważniejszym partnerem gospodarczym Polski. Nie zmienią też tego pojedyncze porażki ani rozczarowania, niezależnie od tego jak przykre są w każdym indywidualnym przypadku, jeżeli u ich podstaw nie leżą przyczyny systemowe. Czytelnicy raportów Komisji Europejskiej o stanie postępów w przygotowaniach Polski do przystąpienia do Unii mogą zapoznać się z istniejącymi jeszcze „strefami problemowymi”. Trzeba więc koniecznie dostrzec, że np. w handlu nie ma już prawie obszarów, które mogłyby być negocjowane bilateralnie. To dobrze, ponieważ często okazuje się, że trudności niemieckich i innych europejskich przedsiębiorców są tej samej natury. Jako przykład wymienię problematykę certyfikacji w dziedzinie importu. W tej dziedzinie także dojdzie do rozwiązań w skali europejskiej. Troską napawa mnie raczej pojawiająca się tu i ówdzie w publicznych lub półpublicznych dyskusjach obawa przed „dominacją” gospodarki niemieckiej w Polsce. Dyskusja ta ma często cechy irracjonalne i jeszcze nie wiem, jak osiągnąć tu niezbędny racjonalizm. Sam pan wcześniej powiedział, że niemieckie inwestycje w Polsce o wartości 10,5 mld marek to nie jest dużo w stosunku do 145 mld na całym świecie, więc właściwie można być o to całkiem spokojnym.

Jaką perspektywę mają Pańskim zdaniem niemieckie przedsiębiorstwa w Polsce w aspekcie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. W jakich dziedzinach dostrzega pan nie wykorzystane jeszcze możliwości dla gospodarki niemieckiej w Polsce?

Europejska Unia Gospodarcza i Walutowa poprawiła zdecydowanie ramowe warunki decyzji inwestycyjnych wewnątrz państw członkowskich i między nimi. Podjęto działania zmierzające w kierunku większego bezpieczeństwa prawnego w Unii. Większości niemieckich inwestycji dokonuje się obecnie w państwach Unii Europejskiej. Dzięki przystąpieniu do Unii, Polska zostanie w zauważalny sposób dowartościowana jako miejsce lokowania inwestycji. Polska ma więcej mieszkańców, a tym samym konsumentów, niż wszyscy inni obecni kandydaci do Unii. Polski rynek zajmuje kluczową pozycję w całym regionie. Zapotrzebowanie na inwestycje jest więc nadal duże. Z tego wszystkiego mogę tylko wyciągnąć wniosek, że perspektywy dla niemieckich przedsiębiorstw w Polsce pozostają korzystne. Warunkiem jest jednak gwarancja ciągłości polskich przygotowań do przystąpienia do Unii. Nie ma powodu, by w to wątpić.

Często mówi się o przenoszeniu za granicę, także do Polski, miejsc pracy z Niemiec. Na tej podstawie tworzy się mit, że Polacy odbierają miejsca pracy Niemcom. Może to mieć negatywny wpływ na wzajemne stosunki. Czy podziela pan tę opinię?

Chyba ma pan rację mówiąc o micie. W Niemczech od dłuższego czasu trwa debata nad tym, czy inwestycje za granicą nie zagrażają miejscom pracy w naszym kraju. Faktem jest, że takie inwestycje utrzymują konkurencyjność przedsiębiorstw – a dzięki temu same przedsiębiorstwa i ich miejsca pracy w Niemczech. I odwrotnie, do Niemiec także napływają inwestycje zagraniczne. Obecnie być może zbyt mało. Ale to są prawa rynku: kapitał płynie w kierunku najkorzystniejszej lokalizacji. Istnieje też problem postrzegania: jako oczywistą postrzega się korzyść odnoszoną w wyniku rozwoju stosunków gospodarczych, np. eksport i dzięki temu zatrudnienie, czy też korzyści w dziedzinie konkurencyjności dzięki przenoszeniu know-how. Oddziaływanie najczęściej rozłożone jest na cały kraj; zysk łatwo staje się abstrakcyjną liczbą w statystyce. Strata, taka jak np. zamknięcie i przeniesienie zakładu za granicę, ma natomiast oddziaływanie regionalne i jest, niestety, bardzo konkretna.

Jak ocenia pan rolę Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej?

Polsko-Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa stała się w ciągu niewielu lat swego istnienia ważnym łącznikiem polskich i niemieckich przedsiębiorstw.

Mając ponad 500 członków, wśród których jest wiele małych i średnich przedsiębiorstw, ale także wszystkie te, które w stosunkach polsko-niemieckich mają swoją rangę i miano, jest największą bilateralną izbą handlową w Polsce. Z jednej strony odzwierciedla to atrakcyjność samej Izby, z drugiej natomiast jakość i dynamikę polsko-niemieckich stosunków gospodarczych. Polsko-Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa wyróżnia się nie tylko swoją wielkością, ale także bilateralnością. To znaczy nie jest ona jedynie wielkim lobby gospodarki niemieckiej, lecz sama w sobie stanowi także mikrokosmos polsko-niemieckiej współpracy przedsiębiorstw. Dzięki swojej działalności Izba może wcześniej niż inni dostrzec pojawiające się problemy, a w tym aspekcie stać się także inicjatorem i doradcą dla przedstawicieli polityki i gospodarki. Myślę, że dobrze by było, gdyby Izba jeszcze bardziej sprofilowała swe działania w tym kierunku. Ambasada ściśle współpracuje z Polsko-Niemiecką Izbą Przemysłowo-Handlową i chętnie korzysta z jej ekspertyz. Odnoszę wrażenie, że Izba jako jeden z podmiotów na scenie polsko-niemieckiej działalności gospodarczej jest także doceniana przez rząd polski. Stanowi to odzwierciedlenie jakości pracy Izby. Z przyjemnością zapraszam zainteresowane przedsiębiorstwa, by przystąpiły do Izby.

Rozmawiał Andrzej Kaniewski

Strona Ambasady Niemiec w Polsce