W stronę rynku

Energia XXXI
Dodatek reklamowy do RZECZPOSPOLITEJ.
nr 139 (6216) 17 czerwca 2002 r.

W stronę rynku

Rozmowa z Leszkiem Juchniewiczem, prezesem Urzędu Regulacji Energetyki

Dlaczego krajowa energetyka tak opornie wkracza na ścieżkę transformacji wiodącej do stosunków rynkowych? Mówi się na ten temat od dawna, ale prawdziwego, konkurencyjnego rynku jakoś nie widać.

Urynkowienie, którego tak wypatrujemy, trzeba rozumieć jako wprowadzenie klasycznego mechanizmu popytu i podaży, gdzie cena ogólnie dostępnego dobra, kształtuje się w wyniku swobodnych decyzji kupna i sprzedaży. Punktem centralnym jest odbiorca, on decyduje u kogo i po jakiej cenie kupi oferowany towar. Nietrudno zauważyć, że jest to sytuacja diametralnie różna od tej, do jakiej przywykła polska energetyka (pocieszeniem niech będzie, że również energetyka w wielu innych krajach). Szansą zmiany tego zastarzałego układu jest prywatyzacja, która powinna dać wyraźny impuls rynkowym przemianom.

Dość powszechne jest oczekiwanie, że wyzwoli ona konkurencję, a przez to spadek cen energii…

Ostrożnie z takimi nadziejami. Przyzwyczailiśmy się do sytuacji, w której ceny energii są stosunkowo stabilne. Rynek zaś to ceny zmienne, zgodne z logiką obowiązującą odbiorców. Jeśli będą potrzebowali większej ilości energii, a będzie ona oferowana w niezadowalającej ilości – gotowi będą zapłacić drożej. Jeśli energii będzie nadmiar, cena z pewnością nie będzie wysoka.

W polskiej elektroenergetyce dominującym czynnikiem cenotwórczym wciąż są kontrakty długoterminowe (KDT). Energia jest droga, bo w kontraktach ustalono taką, a nie inną cenę, satysfakcjonującą wszystkich, oprócz odbiorcy energii.

Do tej pory nie udało się uwolnić rynku energii od tego kłopotliwego bagażu, nie został wdrożony System Opłat Kompensacyjnych (SOK). Co zatem dalej z KDT?

Paradoksalnie sami sobie komplikujemy życie. Z jednej strony dążymy do rynku konkurencyjnego, ale z drugiej coraz chętniej nakładamy na przedsiębiorstwa obowiązki w rodzaju zakupu drogiej energii ze źródeł odnawialnych, czy też wyprodukowanej w skojarzeniu. Końcowy bilans energii „nierynkowej” jest jednak w zdecydowanej mierze właśnie konsekwencją kontraktów długoterminowych.

Sposobem na załatwienie problemu KDT może być konsolidacja w rodzaju BOT – tu w ramach jednego organizmu gospodarczego dokonać można wewnętrznej kompensaty najdroższych i najtańszych kontraktów. Rozwiązaniem może być też sekurytyzacja – emisja obligacji i jednorazowa spłata nimi zadłużenia w bankach. Rzecz w tym, że konieczny jest nie tylko bardzo wiarygodny, precyzyjny rachunek symulacyjny, potrafiący dowieść, iż rzeczywiście jest to droga do sukcesu, ale również uzyskanie takich warunków emisji obligacji, aby cała ta operacja finansowa była opłacalna dla wszystkich zainteresowanych. W tym celu przygotowywane jest obecnie tzw. zapytanie ofertowe do kilkunastu renomowanych banków światowych mających doświadczenie w sekurytyzacji, aby określiły warunki przeprowadzenia jej w polskiej energetyce. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć więcej na ten temat.

Rozwiązanie KDT to jeszcze nie konkurencyjny rynek.

Jednym z jego filarów jest zróżnicowana struktura własności. Chodzi o to, aby producenci energii i jej dostawcy konkurowali między sobą. W obrębie jednorodnej własności państwowej trudno spodziewać się takich postaw.

Są już w kraju pierwsze sprywatyzowane przedsiębiorstwa energetyczne. Rynku jakoś to nie rozbudziło.

Wydaje się, że jeszcze nie doceniamy znaczenia tych pionierskich kroków. Sprywatyzowane zostały nie tylko pierwsze elektrownie systemowe, elektrociepłownie, jedna spółka dystrybucyjna, ale również dość liczne już zakłady energetyki przemysłowej, które samodzielnie jakoś radzą sobie na lokalnych rynkach. Stopniowo przybywa kropli drążących przysłowiowy kamień.

Prywatyzacja sektora może zagrażać bezpieczeństwu energetycznemu państwa – mówią niektórzy…

Moim zdaniem, łatwo wykazać, że pozostawienie energetyki w rękach skarbu państwa wcale nie daje gwarancji tego bezpieczeństwa, natomiast z pewnością zagraża interesom odbiorców. Czy ktoś kiedyś pytał krajowych odbiorców o to, czy zechcą kupować drogą energię z kontraktów długoterminowych? A przecież cena energii przekłada się nie tylko na stan kieszeni obywatela – znajduje odbicie w konkurencyjności całej polskiej gospodarki.

W dobie globalizacji szczególnie istotne wydaje się zagwarantowanie, że monopol państwowy nie zostanie zastąpiony monopolem prywatnym.

Można uniknąć takiego zagrożenia, tworząc właściwe prawo, skuteczne regulacje chroniące interesy odbiorców energii. Dysponując takimi narzędziami, państwo może bez obaw stopniowo wyzbywać się własności.

Ważnym czynnikiem stymulującym przemiany własnościowe w krajowej energetyce powinna być świadomość, że już niebawem przyjdzie jej działać w całkiem nowym otoczeniu – na wolnym, konkurencyjnym rynku energii UE. Przypomnijmy, że do 2004 r., zgodnie z ustaleniami przyjętymi w br. na konferencji w Barcelonie, nastąpić ma pełne otwarcie rynków energii w zjednoczonej Europie.

Tym większy niepokój powinien budzić mentalny stan przygotowania sektora do prywatyzacji. Znane są oczekiwania przedsiębiorstw i ich załóg co do zobowiązań inwestorów. Gorzej jest z zasadami wynagrodzenia kapitału i zwrotu kapitału zaangażowanego przez nich w sektorze. Przyzwyczailiśmy się bowiem traktować energetykę, jako sektor omalże użyteczności publicznej. Nie ulega wątpliwości, że dojrzewające stosunki rynkowe ostatecznie zweryfikują ów pogląd.

Nie miały chyba podobnych rozterek banki udzielające wytwórcom energii kredytów zabezpieczanych kontraktami długoterminowymi, dowodząc tym samym, że produkcja energii jest interesem jak każdy inny.

Banki dobrze zadbały o własny interes, ale interes odbiorcy był im zupełnie obcy. I nic dziwnego – były podmioty zainteresowane kredytami, był gwarant – Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA, zobowiązujące się do zakupu określonego wolumenu energii po określonej cenie. Czego chcieć więcej? Co najwyżej banki nie zorientowały się na czas (a może nie przywiązywały do tego szczególnego znaczenia?), że PSE SA są gwarantem całej puli kontraktów długoterminowych i suma zobowiązań tej spółki kiedyś przekroczy jej zdolności kredytowe. Ale też chyba nikt nie brał wtedy poważnie pod uwagę, że również w Polsce tak szybko przyjdzie budować konkurencyjny rynek energii.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Fronczak