Energia XXVII
Dodatek reklamowy do RZECZPOSPOLITEJ.
nr 141 (5914) 19 czerwca 2001 r.
Nie będę ustalał cen, lecz śledził koszty
Rozmowa z Leszkiem Juchniewiczem, prezesem Urzędu Regulacji Energetyki
Panie prezesie, czy pan boi się liberalizacji rynku energii?
Nie.
Dlaczego?
Bo wierzę, że ta liberalizacja uruchomi mechanizmy rynkowe, które wymuszą poprawę efektywności. Trudno ją wymusić w sposób administracyjny, natomiast w obliczu zagrożenia konkurencją w elektroenergetyce, zwłaszcza w podsektorze wytwarzania, te efektywność będzie musiała ulec podwyższeniu. Widzę to także w szerszym kontekście, nie tylko konkurencji krajowej, ale także zagranicznej w związku z przygotowaniami do wejścia do Unii Europejskiej. Jeśli zostaniemy członkami Unii Europejskiej w niedalekiej przyszłości, to polskiej energetyce przyjdzie konkurować z energetyką unijną. We wszystkich niemal krajach Unii Europejskiej mamy sytuację nadpodaży energii, tzn. nadwyżkę mocy zainstalowanych nad wykorzystywanymi. Tak więc polskiej energetyce przyjdzie nie tylko uprawiać konkurencję na rynku krajowym, ale na otwartym rynku europejskim. I żeby sprostać tej drugiej, czyli konkurencji na rynku europejskim, to trzeba się tego nauczyć. Trzeba się przygotować zawczasu.
Panie prezesie, mówimy o rynku energii, a praktycznie go nie mamy.
Jakiś rynek jest, ale nie mamy rynku konkurencyjnego. A gdzie na świecie jest w pełni konkurencyjny rynek energii? Tu nie jesteśmy gorsi.
Chyba nigdzie, ale skala otwartości rynku jest różna w różnych krajach. Doświadczenie niemieckie pokazuje np., że na tej otwartości można się zawieść.
Można. Liberalizacja stwarza zagrożenia po dwóch stronach – po stronie dostawców energii i po stronie odbiorców energii. Gdy popatrzymy na doświadczenia kalifornijskie, to aż nie chce nam się wierzyć, że w kraju tak zasobnym doszło do przerw w dostawach energii elektrycznej. Żeby tego uniknąć, trzeba się właściwie przygotować do urynkowienia, do uruchomienia rynku konkurencyjnego. Myślę, że nie zawsze właściwie doceniane są aspekty przygotowawcze. Zbyt wiele jest powierzchowności, zadowolenia z samej idei urynkowienia, bez wchodzenia w szczegóły, a to szczegóły przesądzają o sukcesie rynku konkurencyjnego w energetyce. To nie jest rynek podobny do rynku np. ziemiopłodów, gdzie ryzyko ponosi wyłącznie dostawca danego towaru, a klient może się powstrzymać od decyzji kupna. Tam jest substytucja, można rynek lokalny zamienić na inny itd. W energetyce nie ma takiej sytuacji, w której odbiorca nie ponosi ryzyka. Ponosi ryzyko, ponieważ nie da się dokładnie przewidzieć zapotrzebowania na energię, ono zawsze jest zmienne, wystarczy, że zachmurzenie wzrośnie i już musimy korzystać z większej ilości żarówek dla oświetlenia pomieszczeń produkcyjnych i to kosztuje. Ryzyko przekontraktowania – zamówienia zbyt wielkiej ilości energii lub zbyt małej – kosztuje.
Polska energetyka i energia z Polski była jeszcze niedawno konkurencyjna. Między innymi dlatego, że była to energia tworzona z węgla i że mamy centralne położenie w Europie. Teraz się przekonaliśmy, że eksport energii z Polski jest coraz trudniejszy albo wręcz niemożliwy…
Ależ panie redaktorze – w ostatnim roku ten eksport wzrósł o 14 procent. W TWh jest to półtora TWh. To niewiele, ale w sytuacji, gdy w Europie jest nadmiar energii, to spory sukces.
To co w tej chwili się dokonuje, mianowicie łączenie producentów węgla z elektrowniami, tworzenie większych jednostek gospodarczych…
U nas? U nas nikt się praktycznie jeszcze nie połączył. Tylko się o tym mówi. Tak samo jak mówi się o rynku energii. Energetycy mówią o rynku energii od 10 lat i niewiele dla niego zrobili. Dyskutowali, wyjeżdżali na seminaria, jeździli do Kalifornii patrzeć jak ten rynek się robi, a tego rynku konkurencyjnego nie było. Wręcz odwrotnie, podejmowano działania, które od rynku energii nas oddalały. Kontyngent energii, zakontraktowany w kontraktach długoterminowych jest tak znaczny, że niewiele miejsca zostawia na wolną grę rynkową. Mamy do czynienia z pewną grą pozorów. Ja myślę, że energetyka walczyła o utrzymanie status quo. Nie ma nic lepszego w biznesie niż funkcjonowanie na pozycjach monopolistycznych. Wydaje się, że przyjdzie w tym zakresie znacząca zmiana. Trwają odpowiednie przygotowania i myślę, że może nie w obszarze całej energetyki, ale stopniowo ten proces budowy rynku konkurencyjnego będzie postępował.
Takim krokiem miała być utworzona ponad rok temu giełda energii.
To chyba nadmierna wiara. Nigdzie na świecie, nie licząc Kalifornii, ale tam to się okazało przypadkiem patologicznym, praktycznie giełdy energii nie mają istotnego znaczenia, może nie licząc krajów skandynawskich, które funkcjonują jako obszar zintegrowany w handlu energią. Amsterdamska giełda energii ma obroty rzędu 2-3% wolumenu spożycia energii w ogóle. Nam giełda energii była potrzebna jako instytucja rynkowa. Jeśli chcemy robić rynek, to znaczy, że muszą funkcjonować nie tylko zasady rynkowe dla uczestników tego rynku, ale muszą też być klasyczne instytucje rynkowe, takie jak giełda.
I tu powstał konflikt. Między kontraktami długoterminowymi a tym, czym zajmuje się giełda…
Może nie między kontraktami długoterminowymi a obszarem działań giełdy, działa raczej istniejące do tej pory niedostosowanie zasad obrotu energią do rynku konkurencyjnego. Te zasady znakomicie się sprawdzały w sytuacji zmonopolizowania obrotu energią i w sytuacji funkcjonowania tzw. pojedynczego kupującego, tego pośrednika, który odkupywał całość energii od wszystkich producentów, był jej dysponentem i sprzedawał wszystkim spółkom dystrybucyjnym. To były takie zasady, które kształtowały relacje w całym sektorze elektroenergetyki. Tam nie było miejsca dla giełdy. W momencie, gdy pojawiła się giełda energii, okazało się, że te zasady, które sprawdziły się w tym łańcuchu: wytwórca – PSE, jako pośrednik – spółka dystrybucyjna jako odbiorca, nie sprawdziły się i trzeba je dostosowywać. I właśnie to robimy.
A sprawa prywatyzacji? Pan poseł Kaczmarek powiedział, że do prywatyzacji niektórych elementów składowych energetyki trzeba podchodzić ostrożnie, tzn. że prywatyzacja PSE jest rzeczą niepotrzebną.
Podzielam ten pogląd. Jest to tożsame podejście z moim poglądem. Ja dałem temu wyraz jak należy prywatyzować polską energetykę we wrześniu zeszłego roku. Opublikowałem takie stanowisko, będąc właściwie bezsilny. Nie mogłem przekonać w trakcie dyskusji w gronie oceniającym tę prywatyzację, że coś trzeba zmienić, że coś się dzieje w otoczeniu zewnętrznym, że zmienia się prawo, występują pewne przesłanki, które nakazywałyby zmianę programu prywatyzacji, że nie można się go doktrynalnie trzymać. To sprawa sekwencji. Ja postrzegam prywatyzację w sposób przejrzysty. Prywatyzować energetykę trzeba we właściwej kolejności. W pierwszej kolejności trzeba prywatyzować to, co może być poddane konkurencji. W energetyce konkurencja klasyczna, czyli rywalizacja o sprzedaż, dotyczy podsektora źródeł wytwarzania ze względu na jednorodne cechy produktu, jakim jest energia elektryczna. Wszystkie elektrownie wytwarzają taki sam produkt i mogą ze sobą konkurować.
Konkurować również w tym, czy energia jest czysta.
Na razie zostawmy czystą energię. W biednym kraju, takim jak Polska, zagadnienie czystości energii w sensie ekologicznym jest wysoce problematyczne. Ale wytwórcy mogą ze sobą konkurować. A zatem inwestorzy, którzy kupili akcje Skarbu Państwa w elektrowniach, odzyskiwaliby swoje nakłady na rynku konkurencyjnym. Mogliby odzyskać albo stracić, ale prowadziliby działalność na własne ryzyko. Sytuacja w sektorach sieciowych wygląda zupełnie inaczej. Tu mamy do czynienia z monopolem. O żadnej konkurencji mowy być nie może. Sieci ze sobą nie konkurują. Dostęp do sieci się liberalizuje poprzez wprowadzanie zasady TPA, ale to jest instrument nie dla sieciowców, ale dla odbiorców. To oni mogą skorzystać z tej usługi, kupując sobie tańszą energię u któregoś z wytwórców. Zatem należałoby w pierwszej kolejności prywatyzować wytwórców, zostawiając to co jest monopolem do prywatyzacji późniejszej, zwłaszcza że działalność sieciowa jest na całym świecie poddana regulacji. Wracając do tych źródeł, to jest oczywiste, że tam należy prywatyzować od najgorszych do najlepszych, a nie odwrotnie, tak jak się chciało uczynić, wystawiając na sprzedaż w pierwszej kolejności akcje Bełchatowa. To jest totalne nieporozumienie, ja to tłumaczyłem wielokrotnie, ale to jak grochem o ścianę. Tłumaczyłem tak: jeśli jest to najtańsza polska elektrownia, to jeśli wprowadzimy zasadę konkurencji w sektorze wytwarzania, uwalniając tym samym ceny spod administracyjnego nadzoru, to Bełchatów podniesie swoją cenę do średniej ceny w gospodarce, sprzeda te swoje 21% energii i zarobi na tym tyle, że będzie miał kolosalne zyski nadzwyczajne, to po co go sprzedawać w pierwszej kolejności.
Nie doszło do sprzedaży.
Na szczęście zmienił się minister skarbu i nowa pani minister wykazała się znacznie większym rozsądkiem niż pan minister Chronowski. Wie pan, ile straciliśmy czasu od sierpnia zeszłego roku do marca, czyli przez osiem miesięcy przekonywało się pana Chronowskiego i jego zastępcę pana Tropiłę do zmiany koncepcji prywatyzacji? Wskazywaliśmy na przykładzie Niemiec w jaką stronę prywatyzacja będzie się toczyć. Tam się zapowiada olbrzymie redukcje mocy zainstalowanych, ponieważ jest jej nadmiar, a klienci nie chcą za to płacić. A oni w pierwszej kolejności chcieliby sprzedać sieci dystrybucyjne, czyli sprzedajemy to, gdzie inwestor będzie odzyskiwał nakłady na ryzyko odbiorcy. Bo mechanizm cenotwórstwa w energetyce jest tak skonstruowany, o czym mało kto wie, bo mało kto się tym interesuje, że w zatwierdzonej taryfie każde przedsiębiorstwo energetyczne ma prawo odzyskać koszty wynikające z poniesionych nakładów inwestycyjnych, a więc również z zainwestowanego kapitału własnego. To jest jedyny sektor, z uwagi na potrzebę utrzymania bezpieczeństwa energetycznego, gdzie a priori dolicza się koszty wynikające z nakładów inwestycyjnych. Na rynku konkurencyjnym odzyskiwanie nakładów odbywa się w wyniku gry rynkowej, a tutaj wystarczyłoby wydać i musi to być wkomponowane w cenę.
Stąd też zainteresowanie zagranicznych partnerów tym sektorem.
To dotyczy tylko sieci rozdzielczych. Wytwarzania to wszyscy mają dosyć. A na razie nie da się dostarczyć tej energii inaczej do odbiorcy końcowego niż za pośrednictwem sieci. Twierdzę dodatkowo, że my nie znamy tak do końca prawdziwej wartości spółek dystrybucyjnych, bo nie wiemy, co jeszcze po tych drutach można dostarczyć. Uważam, że to się ujawni wraz z postępem technicznym w ciągu najbliższych kilku lat. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że za pośrednictwem tych przewodów i gniazdek, które mamy w ścianach, można świadczyć wiele różnego rodzaju usług informacyjnych, dozoru itp.
Na ostatnich targach w Hanowerze była taka oferta RWE. Internet dostarczony z gniazdka każdemu odbiorcy. Czyli ta druga funkcja już działa, jest po próbach technicznych, a ile jeszcze jest innych możliwości…
Mogą to być czujniki przeciwpożarowe, nadzorowanie pracowników i dostarczanie informacji i wiele innych.
Pan poseł Kaczmarek mówił w wywiadzie, że nie czekają nas przewroty polityczne, lecz techniczne. Co pan o tym sądzi, z punktu widzenia regulacji?
Jeśli mówić o przewrotach technicznych, to ja i mój urząd nie zajmujemy się zagadnieniami technicznymi, raczej ich ekonomicznym odzwierciedleniem. Myślę, że sytuacja wygląda bardzo różnie. Jeśli chodzi o to, co na dziś jest bardzo istotne, to trwa wielkie nadrabianie zaległości w sieciach dystrybucyjnych. Tutaj dynamika nakładów inwestycyjnych jest ogromna. Według planów rozwoju, składanych do uzgodnienia z moim urzędem, dynamika nakładów inwestycyjnych wynosiła w sieciach dystrybucyjnych niemal 130% w stosunku do roku poprzedniego. Nie ma drugiego takiego sektora w Polsce. Obok techniki mamy do przeprowadzenia olbrzymi program elektryfikacji, zwłaszcza polskiej wsi. To jest olbrzymi problem ze względu na nakłady, które trzeba ponieść, z drugiej strony odbiór energii w wiejskich obszarach jest minimalny.
To są naczynia połączone. Ten minimalny odbiór wynika ze złej jakości energii dostarczanej, z zawodności sieci.
Nie tylko. Też ze względu na zmiany charakteru produkcji, upadku wielu firm przetwórstwa rolniczego. Budowano specjalne podstacje, doprowadzano linie do specjalistycznych gospodarstw, które dziś nie funkcjonują. Jest tam teraz minimalny pobór energii, który nie rekompensuje w żaden sposób kosztów dostawy.
To samo można powiedzieć o połączeniach telekomunikacyjnych. Powinny tam być, lecz częstotliwość rozmów nie jest taka, żeby to się zwróciło.
To prawda. Zwłaszcza, że Telekomunikacja żąda za sam abonament 42 złote. To rolnik mówi, co mi z tego, że tanieją rozmowy międzymiastowe, ja muszę zadzwonić do gminy, do sołtysa, do GS-u, czy przywieźli nawozy.
I rolnicy przechodzą na komórki.
Właśnie. Tylko że w telekomunikacji mamy konkurencję tej klasycznej przewodowej telefonii i bezprzewodowej, natomiast w elektroenergetyce takiego komfortu niestety nie ma. Gdybyśmy popatrzyli na takie zagadnienie – jak uprawnieni odbiorcy korzystają z prawa do TPA, czyli ilu ich kupuje bezpośrednio energię elektryczną u wytwórcy, a nie w dotychczasowej spółce dystrybucyjnej, to okaże się że na grupę uprawnionych stu kilkudziesięciu korzysta kilkunastu, bo reszta albo się na tym nie zna, albo się tego boi, albo nie stać ich na to, żeby włączyć się w taką działalność, albo są straszeni i zniechęcani przez samych energetyków.
Doświadczenie niemieckie mówi to samo. Tzn. po wielkim szumie wokół możliwości zastosowania TPA w wielu regionach i wkraczaniu różnych wytwórców na swoje terytoria, to po roku okazuje się, że te przemiany są bardzo niewielkie.
Mnie się wydaje, że towarzyszy nam pewna zachowawczość. Po pierwsze trudno dokonać pewnych zmian w mentalności, żeby zdobyć się na pewne ryzyko. Jeśli staję się odbiorcą, który korzysta z zasady TPA, to zgodnie z koncepcją rynku konkurencyjnego, z jednej strony będę korzystał z dobrodziejstw spadku ceny, ale też będę ponosił ryzyko zawarcia niewłaściwego kontraktu. Jeśli zawrę umowę na mniejszą ilość energii, a zużyję więcej, to znaczy, że będę musiał ją dokupić na rynku bilansującym, po znacznie wyższych cenach. Żeby być takim graczem, to trzeba mieć odpowiednią infrastrukturę, odpowiednie urządzenia, trzeba przeszkolić ludzi i zacząć obok działalności podstawowej prowadzić również działalność związaną z zaopatrywaniem się w energię. Nie wszyscy to potrafią i nie wszyscy tego chcą.
Na zakończenie chciałbym zapytać o rolę pańskiego urzędu. Czy wzrośnie w wyniku liberalizacji?
Wzrośnie. Z jednej strony ubędą z mojej jurysdykcji wytwórcy. Nie będę już badał ich kosztów wytwarzania i określał cen, po jakich mają sprzedawać swoje megawatogodziny. Ale nie do końca, bo będzie u nas funkcjonował system opłat kompensacyjnych. Dla sprawnego funkcjonowania tego systemu trzeba wyliczać pewne parametry, w oparciu o które będą dopłaty dla poszczególnych wytwórców. Nie będę zatwierdzał cen wytwórcom, ale będę śledził ich koszty, analizował i określał parametry systemu opłat kompensacyjnych. W pośredni sposób będę kształtował przychody przedsiębiorstw wytwórczych. Całe moje zainteresowanie i większość działań skupiać się będzie zatem na działalności sieciowej i myślę, że tutaj będziemy mieli znacznie więcej pracy z planowaniem rozwoju sieci, z konstrukcją tzw. planów rozwoju przedsiębiorstw w zakresie zaopatrzenia w energię elektryczną. Będziemy porównywać koszty działania poszczególnych przedsiębiorstw dystrybucyjnych. Będziemy również promować konkurencję, tzn. stwarzać zachęty bądź ułatwiać działalność przedsiębiorstwom uprawnionym do korzystania z zasady TPA.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał KS
- Informacje o Urzędzie Regulacji Energetyki