Zbyt mało do podziału

Energia – Środowisko
Dodatek promocyjno-reklamowy do „RZECZPOSPOLITEJ”.
13 września 2005 r.

in english

Zbyt mało do podziału

Rozmowa ze Zbigniewem Bickim,
prezesem Zarządu Grupy BOT Górnictwo i Energetyka SA

Wprowadzenie systemu handlu emisjami dwutlenku węgla będzie miało znaczący wpływ na dalszy rozwój polskiej gospodarki, szczególnie że naszym głównym paliwem jest węgiel. Administracyjne przydzielanie zbywalnych uprawnień do emisji poszczególnym firmom mocno ingeruje w ich działalność gospodarczą. Czy pana zdaniem konieczna jest aż tak daleko idąca ingerencja administracyjna w gospodarkę?

System handlu emisjami gazów cieplarnianych wprowadza takie elementy rynkowe do działań administracyjnych, które mają za zadanie doprowadzić do dotrzymywania ustalonych limitów emisji CO2. Warto zauważyć, że działalność proekologiczna determinuje stosowanie nowych technologii, paliw, urządzeń, co zwykle powoduje wzrost kosztów wytwarzania towarów i usług. A więc podstawową kwestią związaną z poprawą ekologii jest wzrost kosztów. Inną, nie mniej ważną, jest konieczność uzyskiwania szybkich efektów, co wymaga wsparcia administracyjnego, a to nie zawsze odpowiada dynamice potrzeb działalności gospodarczej. Oba te czynniki będą mocno ważyły na polskiej gospodarce przez wiele lat.

Grupa BOT Górnictwo i Energetyka SA jest największym w Polsce producentem energii elektrycznej. W jej skład wchodzą: Elektrownia „Bełchatów SA, Elektrownia Opole SA, Elektrownia Turów SA, Kopalnia Węgla Brunatnego SA oraz Kopalnia Węgla Brunatnego Turów SA. Spółka BOT posiada 69 proc. akcji każdej ze spółek zależnych. Kapitał zakładowy spółki wynosi 3.827.809.700,00 złotych. Łączna moc elektrowni to ponad 22 proc. mocy zainstalowanej w Polsce. W elektrowniach i kopalniach spółki pracuje ponad 22 tys. osób. n

Sam problem ograniczania emisji gazów cieplarnianych pojawił się dlatego, ponieważ jako ludzkość zakłóciliśmy równowagę w przyrodzie, która teraz nie daje sobie rady z neutralizacją czy przyswojeniem różnego rodzaju zanieczyszczeń. Zakłóconej równowadze w środowisku naturalnym przypisuje się wiele negatywnych zjawisk, takich jak: globalne ocieplanie klimatu, dziurę ozonową, katastrofalne susze, burze itd. Usuwanie skutków tych zjawisk jest bardzo kosztowne. Mamy świeży przykład Nowego Orleanu. Warto więc pomyśleć o ograniczeniu emisji substancji szkodliwych do poziomu, jaki nie będzie powodował głębokich zmian w środowisku naturalnym, czyli prowadzić zrównoważony rozwój gospodarczy. W chwili obecnej głównym tematem na świecie jest ograniczanie emisji gazów cieplarnianych, głównie dwutlenku węgla i metanu.

Przełomowym momentem w nowym podejściu do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych w skali globalnej była Konwencja Klimatyczna Narodów Zjednoczonych w 1992 r. Określiła ona kierunek działań, zmierzających do stabilizacji stężenia w atmosferze gazów cieplarnianych na takim poziomie, który zapobiega niebezpiecznym oddziaływaniom na klimat. Umowa podpisana prawie przez wszystkie kraje uczestniczące w konferencji weszła w życie w 1994 r. Konwencja choć miała charakter deklaratywny, stworzyła fundament do dalszych działań, a jej efektem był Protokół z Kioto, zobowiązujący poszczególne kraje do ustalonej redukcji emisji gazów cieplarnianych.

W ramach Protokołu z Kioto, państwa – sygnatariusze zobowiązały się do ograniczania emisji do roku 2012 o określony procent w stosunku do roku bazowego. Dla Polski wynegocjowano rok bazowy 1988. Zobowiązaliśmy się zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych o 6 proc. Dla innych krajów za rok bazowy przyjęto 1990, a zobowiązania do ograniczenia emisji na ogół sięgnęły 8 procent. Nie wszystkie kraje na świecie ratyfikowały porozumienia z Kioto, co nie oznacza, że nie podejmują one działań na rzecz ograniczenia emisji szkodliwych substancji, ale dochodzą do tego celu inną drogą niż administracyjna. Przykładem mogą być Stany Zjednoczone, gdzie jak wiemy administracyjne ingerowanie w rozwój ekonomiczny jest traktowane jako ostateczność.

Jak polska gospodarka wywiązała się z tych zobowiązań?

Osiągnęliśmy wynik znacznie lepszy, niż nakładały na nas zobowiązania z Kioto, już obecnie mamy emisję niższą niż ustalona dla nas na rok 2012. Ograniczenie emisji gazów cieplarnianych wynika po pierwsze ze zmian struktury gospodarki, a po drugie z konkretnych działań proekologicznych w samych firmach. Wzrosła sprawność wytwarzania energii elektrycznej i ciepła, bardziej racjonalnie wykorzystuje się paliwa, węgiel zastępuje się bardziej ekologicznymi nośnikami np. gazem. Natomiast kraje starej Unii znajdują się daleko od celu wyznaczonego w porozumieniu z Kioto. Co więcej, małe są szanse, aby osiągnęły pożądany wynik w 2012 roku.

Dlatego w UE zdecydowano się wdrożyć mechanizm, który ma pomóc osiągać cele z Kioto szybciej i przy zaangażowaniu mniejszych środków finansowych. Zdecydowano się wykorzystać mechanizmy rynkowe wprowadzając system handlu uprawnieniami do emisji CO2.

Na czym polega istota systemu handlu emisjami?

W 2003 r. Unia Europejska wprowadziła dyrektywę dotyczącą handlu emisjami, która jest jednym z elementów wdrożeniowych, umożliwiających realizację celów wyznaczonych w Kioto.

Generalnie rzecz biorąc dyrektywa nakłada obowiązek przygotowania przez kraje Unii Europejskiej planów alokacji uprawnień do emisji gazów cieplarnianych dla poszczególnych sektorów gospodarki i pojedynczych firm. Firmy z wybranych sektorów mają obowiązek udziału w systemie handlu pozwoleniami do emisji CO2. Krajowy Plan Alokacji Uprawnień do emisji (KPRU) jest następnie zatwierdzany przez Komisję Europejską, po zatwierdzeniu tego planu firmy z danego kraju mogą uczestniczyć w międzynarodowym handlu uprawnieniami do emisji. Zgodnie z regulacjami UE, każda firma, która jest objęta planem, ma dostać ilość uprawnień w wielkości niezbędnej do prowadzenia działalności gospodarczej. Jeśli podejmie działania ograniczające emisję, to nadwyżkę uprawnień będzie mogła sprzedawać na wolnym rynku. W tych planach powinien być również uwzględniony ewentualny przyrost produkcji, tak aby nie hamować przedsiębiorstwu możliwości rozwoju. Mogą być uwzględnione także wcześniejsze, proekologiczne działania danego przedsiębiorstwa. Zasady przydziału uprawnień do emisji nie mogą dyskryminować poszczególnych firm, grup czy gałęzi przemysłu. Wyznaczono dwa okresy alokacji uprawnień, pierwszy na lata 2005-2007, drugi będzie obowiązywał od 2008 do 2012 roku.

Równolegle do wdrażania systemu handlu emisjami prowadzi się też inne działania zmierzające do globalnego osiągnięcia celu z Kioto, tzw. projekty wspólnych wdrożeń i mechanizmy czystego rozwoju. Umożliwiają one na przykład inwestowanie w projekty ograniczające emisje w krajach, gdzie jest to tańsze lub bardziej efektywne technologicznie i ekonomicznie. Liczy się bowiem efekt w skali globalnej.

Pierwotnie przydział limitów emisji dla naszego kraju był bardzo korzystny. Później Komisja Europejska zmieniła decyzję na znacznie mniej korzystną. Dlaczego tak się stało?

Polska przy tworzeniu KPRU bazowała na wielkościach z roku 1988, w przybliżeniu zakładając liniowy spadek poziomu emisji. Określona w ten sposób wielkość bazowa dla przedsiębiorstw objętych handlem emisjami (ang. ETS) wyniosła 286 mln ton średniorocznie w pierwszym okresie rozliczeniowym. Dziś, jak już wspomniałem, jesteśmy znacznie poniżej wielkości emisji ustalonej dla 2012 roku. Wystąpiła znacząca różnica między przydzielonymi wielkościami a faktycznie wyemitowanymi. Tworzyło to znaczną nadwyżkę, która mogłaby być skierowana na rynek międzynarodowy. Szacuje się, że mogłoby to być nawet 50-60 mln ton. Taka podaż uprawnień na rynku Unii Europejskiej prowadziłaby do obniżenia cen, a inwestycje w ograniczanie emisji CO2 stałyby się nieopłacalne. Według analityków unijnych zachętą do działań proekologicznych może być cena uprawnień wynosząca przynajmniej 20 euro za tonę CO2.

Komisja Europejska analizując nasz KPRU, zdecydowała nie uznać krajowego limitu uprawnień dla firm objętych ETS w takim wymiarze. Przy ustalaniu tego limitu wyszła od rzeczywistej emisji gazów cieplarnianych w ostatnich latach i prognoz wynikających z dość ostrożnych narodowych programów gospodarczych. Nie uwzględniono naszych działań proekologicznych w ostatnich 14 latach, m.in. dlatego, że nie był on przypisany do poszczególnych firm. Nowy krajowy limit emisji dla firm objętych ETS był już znacznie niższy. Z 286 mln ton zeszliśmy do 239 mln ton. Historię i prognozy emisji CO2 w Polsce ilustruje załączony wykres. Warto też zwrócić uwagę na następne lata, jeżeli nasza gospodarka będzie rozwijać się w tempie irlandzkim czy hiszpańskim, szybko zacznie nam brakować pozwoleń na emisję.

Obecny przydział emisji może okazać się niewystarczający. Stąd biorą się między innymi problemy z jego alokacją. Jak to wygląda w przypadku energetyki?

Po ograniczeniu przez Komisję Europejską puli emisji CO2, polska gospodarka znalazła się w dość trudnej sytuacji. Pierwotny KPRU został opracowany przy założeniu nadmiaru uprawnień, praktycznie nie było firm, które musiałyby dokupywać pozwolenia. Prognozowane niskie ceny uprawnień w tych warunkach nie wymuszały zastosowania racjonalnych kryteriów przy dokonywaniu alokacji na poszczególne firmy. Po obniżeniu limitu krajowego, zastosowanie proporcjonalnego zmniejszenia dla firm lub stosowanie uproszczonych metod alokacji prowadzi do sytuacji, gdzie jedne firmy mają nadmiar uprawnień, a inne muszą je dokupywać. Od ubiegłego roku powstało już pięć oficjalnych wariantów planów. Każdy z nich, opracowywany według coraz to innego klucza, alokował emisję między poszczególne sektory i wewnątrz branż. Dla elektrowni zawodowych wielkość przydziału stale spada. W ramach skorygowanego KPRU, po redukcji limitu krajowego przez Komisję Europejską, z pierwotnej puli 143,3 mln ton CO2 zostało 129,9 mln ton. W ostatnim projekcie, dla elektrowni zostało już tylko 126,7 mln ton. Zaoszczędzone w ten sposób limity dostawały inne sektory gospodarki, jak przemysł cementowy czy hutnictwo, które dopominały się o większy przydział emisji, argumentując to dobrymi perspektywami rozwoju.

Drugi problem to przydziały uprawnień do emisji dla poszczególnych elektrowni, różnice przydziałów emisji dla poszczególnych przedsiębiorstw w różnych wariantach KPRU sięgają nawet 20-30 procent, stąd też brak możliwości dokonania uzgodnień. Mimo to ostatni KPRU-6 jest poddawany dyskusji już jako oficjalny projekt rozporządzenia Rady Ministrów.

Jeśli ceny uprawnień do emisji na wolnym rynku okażą się takie, jak życzyłaby sobie Komisja Europejska, to może okazać się, że lepszym biznesem od produkcji będzie sprzedaż limitów. Czy nie grozi nam powstanie rynku spekulacyjnego?

Na pewno niektóre firmy już „zacierają ręce”, mnożąc wirtualne tony z przydzielonych uprawnień do emisji przez prawdziwe euro. Powstaje niebezpieczeństwo powstania spekulacyjnego rynku, na którym zarabia się nic nie produkując. Takie zachowania mogą mieć negatywny wpływ na kształtowanie się cen energii elektrycznej. Firmy, które na podstawie rankingu kosztów zmiennych i relacji do cen rynkowych nie będą więcej produkować, dostają na mocy decyzji administracyjnej prezent o wielomilionowej wartości. W tym samym czasie inne przedsiębiorstwa, które żyją z dochodów ze sprzedaży produkowanej przez siebie energii, staną w obliczu ograniczenia produkcji, barier rozwojowych, spowodowanych niewystarczającą ilością uprawnień do emisji.

Jeśli polskie przedsiębiorstwa sprzedadzą swoje uprawnienia do firm z innych krajów europejskich, to może się okazać, że polska gospodarka będzie musiała kupować energię za granicą. Firmy energetyczne mogą zostać zmuszone do ograniczenia produkcji lub dokupienia uprawnień. W obu wariantach prowadzi to do gwałtownego wzrostu cen energii dla odbiorców końcowych. Średnia cena energii elektrycznej w Polsce wynosi około 30 euro/MWh (bez akcyzy). Cena uprawnienia do emisji jednej tony CO2 na rynku europejskim też wynosi około 30 euro. Jeżeli polskie firmy wliczą zakup uprawnień w koszty, to wzrost cen energii może sięgać 15 euro/MWh. Takie wzrosty już obserwujemy w niektórych krajach, ale tam, przy dominujących strukturach pionowo zintegrowanych, dotyczy to niewielkiego procentu energii będącej w wolnym obrocie. W Polsce, przy niemal pełnym rozdzieleniu produkcji od dostawy, wzrost cen może dotyczyć całości energii. Takiego szoku polska gospodarka nie wytrzyma. Stąd też jednym z podstawowych kryteriów rozdziału uprawnień do emisji powinien być pozytywny wpływ na ceny energii. Optymalne dla rozwoju gospodarczego Polski jest takie alokowanie uprawnień, które nie wymaga ich dokupowania, a jeśli już, to w niewielkich ilościach.

Krajowy Plan Rozdziału Uprawnień powstaje w wielkich bólach i powoli. Czy takie opóźnienia nie są szkodliwe dla polskiej gospodarki i pojedynczych przedsiębiorstw?

Oczywiście przedsiębiorstwa zainteresowane sprzedażą uprawnień chciałyby, aby ten mechanizm został wdrożony jak najszybciej. W skali całego kraju, jak wynika z prognoz produkcyjnych, mamy nadwyżki uprawnień, które można przeliczyć na pieniądze. Opóźnienia w uruchomieniu systemu to koszt zamrożonych środków. Rynek europejski już działa, nasze firmy będą wchodzić na rynek z doświadczonymi graczami, wchodzenie w takich warunkach też więcej kosztuje. Jednak, jak już wcześniej mówiłem, że niewłaściwa alokacja może przynieść poważne bariery rozwoju dla całej polskiej gospodarki. W takim przypadku ważniejsza jest jakość Krajowego Planu Rozdziału Uprawnień, niż krótki termin jego wdrożenia. Przede wszystkim musi to być zrobione dobrze, uwzględniać interesy gospodarki, wszystkich sektorów i pojedynczych przedsiębiorstw. W elektroenergetyce bardzo istotne jest, żeby nie wystąpiła duża dysproporcja pomiędzy podmiotami ze względu na przydziały uprawnień do emisji CO2, a zwłaszcza na ich wpływ na koszty i przychody poszczególnych elektrowni.

Czy grupa BOT otrzymała wystarczający przydział uprawnień?

Na podstawie alokacji zawartych w ostatnim projekcie KPRU szacujemy, że w pierwszym okresie rozliczeniowym będziemy musieli, nawet przy bilansowaniu w ramach Grupy BOT, dokupić uprawnienia do emisji w ilości około 1,5 do 2 mln ton CO2 rocznie lub ograniczać produkcję. Zapewne nie zrobimy tego w tym roku, tylko skorzystamy z puli przydziału na następne lata. Koszty zakupu uprawnień lub przeniesienia produkcji do droższych elektrowni skumulują się w ostatnim, 2007 roku, a to z kolei przełoży się na znaczny wzrost cen energii elektrycznej na polskim rynku.

A może jeszcze jest szansa, aby negocjować wielkości uprawnień w skali całego kraju?

Uważam, że warto jeszcze próbować uzyskać większe limity uprawnień dla całego kraju, chociażby z tytułu uwzględnienia wcześniejszych działań. Nie będą to wielkości z pierwszego KPRU, ale mogą pozwolić w uzyskaniu konsensusu. Jako argument może posłużyć fakt, że wiele przedsiębiorstw, w tym m.in. elektrownie wydały ogromne środki na modernizacje, dzięki którym dokonano zmniejszania emisji, także dwutlenku węgla. Powinniśmy pokazać działania poszczególnych firm w powiązaniu z limitami, co będzie zgodne z wytycznymi Komisji Europejskiej i da być może szanse na powtórne rozpatrzenie krajowego limitu. Sądzę, że jest jeszcze szansa, a na pewno trzeba wykorzystać ten fakt przy negocjacjach wielkości limitu krajowego na drugi okres rozliczeniowy.

Zasada przydziału limitów opiera się także na prognozach rozwoju gospodarki danego kraju. Czy może sami sobie jesteśmy winni, że otrzymaliśmy zbyt małą pulę, ponieważ nie potrafiliśmy ocenić tempa wzrostu naszej gospodarki w najbliższych latach?

Przy prognozowaniu wzrostu gospodarczego i zużycia energii w kraju bazujemy na wariantach, które choć mogą wydawać się racjonalne, są moim zdaniem, zbyt pesymistyczne. Szacujemy na przykład, że poziom PKB czy zużycie energii elektrycznej w przeliczeniu na jednego mieszkańca, który teraz mają Portugalia czy Grecja, osiągniemy dopiero za 20-30 lat. Wydaje się, że są to mało ambitne plany rozwojowe. Na pewno stać nas na więcej. Trzeba więc stworzyć scenariusze, w których skrócilibyśmy ten czas. Scenariusze te na pewno przydałyby się przy uzgodnieniach limitów na następne lata z Komisją Europejską.

Jeśli więc wykazujemy mały wzrost gospodarczy, a co za tym idzie zużycie energii, to decydenci Wspólnoty mogą powiedzieć, że „nieuzasadnione są przydziały dużej puli uprawnień dla Polski, skoro nie będą wykorzystane, a spowodują jedynie zachwianie rynku”. Jeśli nasza gospodarka zacznie się rozwijać w takim tempie jak w Hiszpanii czy Portugalii, staniemy w obliczu bardzo dużej bariery wzrostu gospodarczego, spowodowanej wysokimi kosztami związanymi z nabywaniem uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Konsekwencją tego będzie oczywiście wzrost cen energii lub też spadek produkcji.

Można oczywiście powiedzieć, że innym rozwiązaniem jest rozwijanie energetyki jądrowej, większe wykorzystanie gazu czy restrukturyzacja bazy paliwowej. Trzeba tylko pamiętać, że Polska ma monokulturę paliwową, a jej zmiana jest bardzo kosztowna i mało realna przynajmniej w bliskim czasie.

Ochrona środowiska i zrównoważony rozwój muszą kosztować. Możemy się zgodzić na te dodatkowe koszty, jeśli są one uzasadnione. Nie do przyjęcia jest natomiast ponoszenie dodatkowych wydatków, tylko dlatego, że nie zapewniliśmy sobie odpowiedniego przydziału uprawnień do emisji dwutlenku węgla i znajdujemy się w znacznie gorszej sytuacji niż pozostałe kraje UE. Portugalia i Hiszpania prognozują dalszy wzrost gospodarczy i znacznie wyższy wzrost zużycia energii elektrycznej niż nasz. Ma to pokrycie w faktach, ponieważ już występują tam braki energii. Sądzę, że powinniśmy wykorzystywać doświadczenia tych krajów przy prognozowaniu wzrostu gospodarczego i zużycia energii.

Dla celów uzgodnień z KE powinniśmy mieć szybsze warianty rozwoju i większego zużycia energii elektrycznej. Czy tak będzie? Nie jest to takie pewne. Ale w ten sposób unikamy administracyjnych barier rozwoju gospodarczego. Nasi decydenci powinni wziąć to pod uwagę w pracach nad przydziałem uprawnień w następnym okresie. Jeżeli powtórzy się sytuacja z przydziałami na pierwszy okres rozliczeniowy, w drugim okresie, nawet przy umiarkowanym wzroście zużycia energii elektrycznej trzeba będzie dokupować limity z innych krajów. W Grupie BOT działają trzy bardo dobre elektrownie: Bełchatów, Opole i Turów. Przedsiębiorstwa te wydały w ostatnich 14 latach ogromne pieniądze, liczone w miliardach złotych na inwestycje proekologiczne, wywiązując się z dużą nawiązką ze zobowiązań dotyczących poziomu emisji dwutlenku siarki. Już dzisiaj, na większości bloków, wypełniamy standardy emisji dwutlenku siarki, NOx i pyłów, które wejdą w życie 1 stycznia 2008 r. Jesteśmy dobrze przygotowani do działalności rynkowej, konkurencyjni, cóż z tego jednak, skoro poziom produkcji wyreguluje nam emisja dwutlenku węgla.

Jakimi kryteriami powinien kierować się rząd przy opracowywaniu Krajowego Planu Rozdziału Uprawnień?

Większość trudności w zawarciu kompromisu pomiędzy przedsiębiorstwami a Ministerstwem Ochrony Środowiska wynika ze zbyt małych przydziałów uprawnień dla sektora. Nie możemy obwiniać tego resortu o brak dobrej woli czy zaangażowania w rozwiązanie problemów.

Kryteria, którymi się kieruje rząd, powinny być oparte o rachunek ekonomiczny. W dążeniu do gospodarki wolnorynkowej odeszliśmy od prowadzenia takich rachunków w skali całego kraju. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie konieczność stosowania decyzji administracyjnych dotyczących emisji dwutlenku węgla, a może i dwutlenku siarki. Nie mamy prognoz ekonomicznych optymalnego rozkładu produkcji energii elektrycznej z uwzględnieniem ograniczeń ekologicznych i technicznych, one powinny stanowić bazę do podejmowanych decyzji administracyjnych. W firmach energetycznych takie plany powstają, wykonują je nawet pojedyncze przedsiębiorstwa dla całego kraju. Niestety, nie mogą one zastąpić oficjalnych dokumentów, niezbędnych w decyzjach administracyjnych. Prawdopodobnie jesteśmy jedynym krajem w UE, który w przygotowaniu decyzji administracyjnych, w tym dotyczących alokacji uprawnień do emisji dwutlenku węgla, nie stosuje metodologii najniższych kosztów.

Patrząc jak powstaje Krajowy Plan Rozdziału Uprawnień na pierwszy okres rozliczeniowy, z niepokojem myślimy o pracach nad planem na następne lata. Pojawiają się informacje, że Komisja Europejska zmieni metodologię i określi wskaźniki przydziału uprawnień przypadające na jednostkę produkcji. Taka metodologia, pomimo prorynkowego charakteru i minimalnej ingerencji administracyjnej, ma zasadniczą wadę, nie uwzględnia historii i uwarunkowań poszczególnych krajów czy firm. Jeżeli nie będzie odpowiednio długich okresów dostosowawczych, będzie ona dla Polski niekorzystna, przede wszystkim ze względu na naszą monokulturę paliwową. Dlatego oczekujemy od rządu większego zaangażowania w negocjacje z Komisją Europejską i deklarujemy pomoc w opracowaniach merytorycznych, w tym w poszukiwaniu rozwiązań rynkowych.

Spójrzmy na gospodarkę niemiecką, która w ostatnich latach dostała pewnej zadyszki. Osłabienie tempa rozwoju spowodowało między innymi administracyjne rozwiązywanie niektórych problemów gospodarczych, m.in. ekologicznych. Wprowadzono na przykład dodatkowy podatek, płacony przy zakupie energii elektrycznej w wysokości ponad 20 euro/MWh dla odbiorców indywidualnych i około 5 dla odbiorców przemysłowych. Jak widać, jest to za drogi sposób finansowania poprawy ekologii, nawet jak na niemiecką gospodarkę. Z takiej metodologii lepiej nie korzystajmy, w wielu obszarach rynek konkurencyjny może przynieść lepsze efekty. Handel uprawnieniami do emisji zanieczyszczeń jest jednym z nich, w USA ocenia się, że dzięki mechanizmom rynkowym obniżono koszty redukcji zanieczyszczeń nawet o 1/3. Warto z tych doświadczeń korzystać, ale łącząc decyzje administracyjne z rynkiem przy wprowadzaniu systemu handlu emisjami CO2 nie wolno popełnić błędów, które już na starcie zakłócają rynek.

Dziękuję za rozmowę.

PJ