Panie prezesie, z czym się panu kojarzy kolor zielony?
Z nadzieją. Zieleń to kolor nadziei na dobrą przyszłość, na trwanie naszej cementowni, choć prawdę mówiąc, jej ekonomiczny byt nie jest w żaden sposób zagrożony. Mam raczej na myśli to, aby ta jedna cementownia, która jako jedyna ostała się na terenie miasta po prężnym tu kiedyś przemyśle cementowym, była spadkobiercą zacnych tradycji.
Ale w Opolu przez lata ta zieleń miała swoistą szarą odmianę. To była zieleń cementowa… Owszem, ale to już historia. Ja mieszkam w Opolu od 1970 roku i jestem przez cały czas związany z przemysłem cementowym. Świadkuję więc ewolucji, a biorąc
pod uwagę tempo zmian ekologicznych w pewnym okresie, nawet rewolucji, jaka miała miejsce w Cementowni „Odra” w zakresie ochrony środowiska. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu jestem także tej zmiany sprawcą. Ta zieleń miała nie tylko cementowy kolor, ale była wręcz oblepiona szarą mazią.
Pamięta pan słynną „opolską próbę karoserii”?
Jakżeby nie? Słynne przeciąganie palcem po masce samochodu, żeby sprawdzić, ile pyłu wypluła z siebie w nocy jedna czy druga cementownia, a w najlepszym czasie było ich wokół Opola dziewięć. Tego w ogóle się nie dawało umyć, trzeba było mieszać wodę z octem, ile tu zgłaszano pretensji, że ludzie nie mogą domyć swoich samochodów… Dziś takich skarg już nie ma. Wjechał pan windą na sam wierzchołek komina, stał pan u jego wylotu. Coś dymiło?
Lekko tylko drgało powietrze, jak nad rozgrzanym latem asfaltem.
Inaczej bym pana tam nie wpuścił (śmiech). To najlepszy dowód, jak wiele się tu zmieniło. Zmiany ustrojowe nie tylko postawiły na nogi ekonomię, ale i wywróciły podejście do ekologii, a raczej do mariażu ekologii z gospodarką. Z tego co pamiętam, w dawnych czasach te dwa pojęcia były rozdzielane i to dość drastycznie. Wydajność, zdolność produkcyjna, plan i jego wykonanie były priorytetem. A ekologia? To była fanaberia, coś, co zawsze musiało polec w starciu z wiecznie nienasyconym apetytem socjalistycznej gospodarki. Nikomu nie przychodziło wtedy do głowy, że ekologia to także ekonomia. Że dbałość o czyste powietrze i wodę niekoniecznie musi być powodowana wyłącznie odruchem szlachetności, ale także chłodną biznesową kalkulacją.
Dziś już ta prawda ma rację bytu?
Od dawna. W naszej cementowni ekologia i ekonomia to jeden organizm. Jeżeli cokolwiek robimy, jeżeli podejmujemy jakąkolwiek decyzję, musi ona mieć na uwadze ekologię. Jeżeli dziś buduję młyn, to od razu z fi ltrem. Nie wyobrażamy sobie jakichkolwiek działań bez stosownego zabezpieczenia, bo – przykładając te rygory do bliższych przeciętnemu człowiekowi dziedzin – byłoby to tak, jakby fabryka samochodów wypuszczała egzemplarze bez tłumika albo wodociągi dostarczały nam wodę bez fi ltrowania jej.
Czy to dlatego, choć kosztowało to majątek, rozebraliście trzy spośród czterech kominów cementowni? Żeby nie drażniły i nie dawały pretekstu do narzekań. Taki gest w stronę miasta.
Tak, były nam one niepotrzebne, bo do celów produkcyjnych wystarczał już tylko jeden. Mogły stać, ale postanowiliśmy je rozebrać, żeby ukrócić wszelkie plotki typu: no tak, teraz tam nic nie spalają, ale może zaczną kiedyś? A może będą tam spalać śmieci… i tym podobne domysły. Nie ma kominów, widać więcej nieba, jest jasność. Taki nasz przyjazny komunikat wysłany opolanom. Poza tym bramy zakładu nieodmiennie stoją otworem dla opolan, każdy może przyjść i zobaczyć, co się u nas tu dzieje. I ludzie przychodzą. Cementownia stoi nieomal w centrum, kilka minut spacerkiem do katedry, do ratusza, na rynek. Jest częścią miasta od 102 lat, ostatnią cementownią słynnego niegdyś opolskiego imperium. W jej starych, lecz zrewitalizowanych i otoczonych zielenią murach znajduje się nowoczesna, skomputeryzowana linia technologiczna godna centrów lotów kosmicznych.
A jak ekologia i rachunek ekonomiczny mogą się wzajemnie wspierać?
Weźmy taki komin, z którego dawniej leciało powiedzmy 2-3 tony pyłów na dobę. Choć w starych cementowniach nawet na godzinę. W skali roku to gigantyczna masa surowca, proszę sobie obliczyć. I po to, aby tę masę wpuścić w komin, ja musiałem ją wydobyć, skruszyć, przewieźć do cementowni, znowu skruszyć, przemielić, rozpalić pod piecem i jeszcze zapłacić za to ludziom. Praca, energia, czas… wszystko na marne. Dziś to wszystko jest wyłapywane. Od jakiegoś czasu między innymi przez fi ltr workowy, który działa na zasadzie ogromnego odkurzacza, z tym że składa się z ponad tysiąca worków. Aktualnie montujemy też młyn misowo-rolowy, totalna oszczędność energii elektrycznej. Mógłbym tak wymieniać długo.
Czy w tych działaniach ekologicznych była jakaś motywacja osobista?
Coś w rodzaju:jestem stąd, więc jestem tej ziemi winien szacunek i troskę.
Owszem, tym bardziej że ja mieszkam w linii prostej może 500-600 metrów od cementowni. Ale ja tą odpowiedzialnością obarczam każdego pracownika „Odry”. Uświadamiamy go, że jeżeli dba o sprawność urządzeń w zakładzie, to nie tylko dla podtrzymania dobrego wizerunku cementowni, ale także dla siebie, dla swoich dzieci, rodzin. I to się udaje. Nas nie widać, na nas się nie narzeka i to jest najlepszy dowód na zielony sukces „Odry”. Jesteśmy nieinwazyjni, niewidoczni. I mimo że dawno już prawie podwoiliśmy produkcję, to spełniamy dziś wszystkie, powtarzam, wszystkie normy ochrony środowiska, jakich wymaga Europa. A są one, jak wiadomo, wyśrubowane. Nie przekraczamy ani jednego wskaźnika. Nie płacimy żadnych kar. Wszystkie kontrole wyjeżdżają stąd z uśmiechem. Ponadto my chronimy środowisko jeszcze na inne sposoby, to wyższy stopień naszego ekologicznego zaangażowania.
Na czym on polega?
W procesie produkcji cementu możemy wykorzystywać cudze odpady, pożerać je niejako, zwalniając w ten sposób środowisko od potencjalnych zanieczyszczeń, a inne gałęzie przemysłu od konieczności ich utylizacji. Na przykład żużle wielkopiecowe, czyli odpad z wytopu surówki w hutach. Albo gips odpadowy z odsiarczania spalin w elektrowni. Dla nas to jest całkiem dobry surowiec. Gdyby nie my, te odpady lądowałyby pewnie na wysypiskach. Żużlu zużywamy 200 tysięcy ton rocznie, a gipsu jakieś 50 tysięcy ton.
Jesteście jak ta ryba czyściciel żerująca na rekinie. A jakby przeliczyć to na ciężarówki?
Ciężarówka zabiera około 30 ton.
To razem ponad osiem tysięcy ciężarówek rocznie. To już nie mała rybka czyściciel, lecz ekologiczny wieloryb.
A wie pan, że to nawet dobrze się kojarzy, bo przecież wieloryb jest często wykorzystywany jako symbol wielu organizacji ekologicznych.
Rzeczywiście. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Zbigniew Górniak