Coraz dalej od rynku

Energia – Środowisko
Dodatek promocyjno-reklamowy do „RZECZPOSPOLITEJ”.
20 czerwca 2005 r.

Coraz dalej od rynku

Rozmowa z Leszkiem Juchniewiczem, Prezesem Urzędu Regulacji Energetyki

Co zmieniło się w polskiej elektroenergetyce od momentu przystąpienia do Unii Europejskiej?

Samo przystąpienie do Unii Europejskiej nie wymagało szczególnej mobilizacji, ponieważ proces dostosowawczy trwał wiele lat. Praktycznie od połowy lat dziewięćdziesiątych przygotowywaliśmy się do tego wydarzenia, adaptując rozwiązania i systemy prawne. Istniała więc zbieżność między naszymi dokumentami dotyczącymi rynku energetycznego a unijnymi. Mimo to nie mam wielu powodów do optymizmu. Rynek, który miał być jednolitym, unijnym jest faktycznie rynkiem krajowym. Wciąż dalecy jesteśmy od mechanizmów rynkowych. Nie poczyniliśmy w tej dziedzinie znaczących postępów, a nawet spowolniliśmy tempo przemian.

Jakie były przyczyny spowolnienia procesu przemian w sektorze energetycznym?

Chodzi tu przede wszystkim o ochronę istniejącego stanu rzeczy. Sprawcą zahamowania reform jest sam sektor energetyczny, który robi wszystko, aby nie poddać się urynkowieniu i prywatyzacji. Jako argumenty przeciw wygłasza nośne społecznie hasła. Mówi się o potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju, ale nie poprzez włączenie w europejski system elektroenergetyczny, tylko rozbudowywanie własnych źródeł energii. Czy to jest do końca słuszne? Uważam, że nie. Weźmy przykład: chętnie jeździmy zagranicznymi samochodami, ale czy mówi się w tym przypadku o potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa motoryzacyjnego Polski? W przypadku energii zmusza się nas do korzystania z własnego prądu, nawet jeśli jest on droższy. Trzeba spojrzeć na całą gospodarkę unijną i kupować tam, gdzie jest taniej, kierując się interesami konsumentów.

Zamiast myślenia w kategoriach rynkowych mamy próbę okopania się i trwania na pozycjach gwarantujących bezpieczeństwo energetykom, znakomitym przykładem tego są kontrakty długoterminowe. Dzisiaj, gdy chcemy je rozwiązać, to i tak muszą za to zapłacić użytkownicy energii. A chodzi tu o niebagatelną sumę 20 mld zł. Ale to nie wszystko, musimy sprostać dyrektywom unijnym o emisji zanieczyszczeń. Dla energetyków oznacza to tylko jedno: musimy inwestować. Czyli, aby dostosować się do wymagań ekologicznych, trzeba wydać kolejne 40 mld zł. Koszty tych inwestycji pokrywa konsument. Jeśli zestawimy te nakłady z trzymilionowym bezrobociem i ogromną sferą ubóstwa w Polsce, to ta konfrontacja musi przerażać.

Spoglądając na mapę energetyczną środkowej Europy łatwo dostrzeżemy, że otaczają nas koncerny o dużym potencjale, znacznie większym niż polskie spółki. Łączenie się firm wzmacnia potencjał krajowych przedsiębiorstw, dając im szanse na inwestycje i konkurowanie na rynku.

Polska jest biednym krajem, dlatego polskie firmy też są słabe. Struktury zachodnioeuropejskich koncernów rodziły się latami, jest to poniekąd prawidłowość rozwoju monopoli naturalnych. Czy jednak musimy za wszelka cenę konkurować? Otóż w UE obowiązuje podstawowa zasada swobody przepływu kapitału. Jeśli przedsiębiorstwo stać, to inwestuje, wykupuje inne przedsiębiorstwa. W Polsce natomiast pojawiają się żądania: dajcie nam pieniądze na inwestycje. Może łatwiej kupić energię gdzie indziej, niż budować nowe bloki energetyczne. Weźmy przykład: budowa Elektrowni Bełchatów II ma kosztować około miliarda euro, nowa firma da pracę 200 osobom. Te stanowiska pracy są kosztowne, więc może racjonalniej byłoby kupić tę energię? Nowoczesna energetyka nie rozwiąże problemów bezrobocia.

Oczywiście, istnieje dylemat do rozstrzygnięcia: na ile rozbudowywać własny potencjał produkcyjny, a na ile korzystać z podziału pracy. Z punktu widzenia konsumentów istnieje alternatywa dla drogich inwestycji. Jednak energetycy zapominają, że rynek energetyczny ma służyć odbiorcy, a nie wytwórcy.

Niektóre prognozy rynkowe przewidują wzrost zużycia energii, do tego stopnia, że może jej zabraknąć. Czy wobec tego należy rozbudowywać nowe moce? Czy pana zdaniem słuszna jest idea budowy elektrowni jądrowej?

Na razie jest to tylko hasło o rozpoczęciu dyskusji na temat energetyki jądrowej w Polsce. Idea ta opiera się na dwóch przesłankach. Po pierwsze: na prognozach, które mówią o wzroście zapotrzebowania na energię, przy założeniu, że moce posiadane obecnie nie wystarczą. Po drugie: na konieczności budowania energetyki przyjaznej środowisku, czyli gazowej lub jądrowej. Wzrost zapotrzebowania na energię jest tylko jednym z możliwych scenariuszy.

Pomysł budowy elektrowni jądrowej napotyka znaczny opór opinii społecznej. Tymczasem jesteśmy przecież otoczeni wianuszkiem elektrowni atomowych. Uważam, że trzeba podjąć dyskusję o energetyce jądrowej, ponieważ ludzkość nie dysponuje lepszymi i tańszymi źródłami energii.

Jeśli chodzi o ów wzrost zapotrzebowania na energię, to u nas spożycie jest średnio 2,5 razy mniejsze niż w UE. Nie znaczy to jednak, że podążymy ścieżką starej Unii. Będą bowiem wprowadzane energooszczędne urządzenia i techniki wytwarzania. Gdyby jednak nastąpił wzrost zapotrzebowania na energię, to dysponujemy znaczną rezerwą mocy zainstalowanych. Popyt na energię w ostatnich latach jest bardzo stabilny, mocy ciągle wystarcza, nie ma powodu, by wpadać w panikę.

Nie możemy być krajem autarkicznym, powinniśmy otworzyć się na jednolity rynek energii. W warunkach wspólnego rynku zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego jest iluzoryczne. Należy spokojnie podchodzić do tego problemu, rozwijać alternatywne źródła energii, związać się bardziej z całym systemem elektroenergetyki europejskiej. Każdy z krajów Wspólnoty ma nadmiar mocy zainstalowanej. Często lepiej jest skorzystać z cudzych mocy, niż budować własne.

Moim zdaniem, należałoby poważnie zastanowić się nad budowaniem energetyki mniej scentralizowanej. Małe źródła wytwarzania energii są jakąś alternatywą dla koncepcji „wielkomocarstwowych”. Scentralizowany system energetyczny jest dość dobrym rozwiązaniem, ale nie znaczy to, że powinniśmy go rozbudowywać za wszelką cenę. Miejmy na uwadze różne formy zaspokajania naszych potrzeb energetycznych.

Zahamowanie restrukturyzacji i prywatyzacji energetyki oraz konsolidacja przedsiębiorstw nie sprzyjają zapewne tworzeniu rynku energii?

Niestety nie. Chociaż uległo to pewnemu zracjonalizowaniu. Powstał dokument rządowy dotyczący aktualizacji realizacji polityki właścicielskiej Ministra Skarbu Państwa w odniesieniu do sektora elektroenergetycznego. Jest to istotny dokument ponieważ wprowadzono tam szereg warunków konsolidacji pionowej, m.in. uzależnienie udzielenia zgody od tempa wyodrębnienia operatorów systemów dystrybucyjnych. Konsolidacja ma mieć tym samym wyłącznie charakter integracji kapitałowej, a nie majątkowej.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Janczarek

Coraz dalej od rynku

Energia – Środowisko
Dodatek promocyjno-reklamowy do „RZECZPOSPOLITEJ”.
13 września 2005 r.

in english

Najwyższy czas zawrzeć kompromis

Rozmowa z Tomaszem Podgajniakiem, ministrem środowiska

Ministerstwo Środowiska ostatecznie zaakceptowało decyzję Komisji Europejskiej o redukcji uprawnień do emisji dwutlenku węgla, w stosunku do wielkości które zamieszczono w pierwszej wersji Krajowego Programu Rozdziału Uprawnień. Czy nie należało bardziej stanowczo bronić polskich projektów?

Stare piłkarskie powiedzenie mówi: tak się gra, jak przeciwnik pozwala. Walczyliśmy o zmianę decyzji Komisji Europejskiej do ostatniej chwili. Jeszcze dosłownie dwie minuty przed jej podjęciem rozmawiałem o tym z komisarzem Stavrosem Dimasem. Próbowałem go przekonać, że w metodyce przyjętej przez Komisję są błędne założenia, a przydział uprawnień dla Polski powinien być wyższy o 3 mln ton.

Chciałbym podkreślić, że nie akceptowałem i nadal nie akceptuję filozofii podejścia, wynikającej z dyrektywy na temat handlu emisjami. Jednak nie mam instrumentów prawnych, aby to kwestionować. Tak po prostu została skonstruowana dyrektywa. Z punktu widzenia Polski, jako kraju w okresie transformacji, istotny jest cel dyrektywy, czyli doprowadzenie do wykonania przez poszczególne kraje postanowień protokołu z Kioto. Polska te postanowienia zrealizowała z nadwyżką, dlatego nie wydawało nam się za szczególnie celowe tworzenie samego systemu handlu emisjami. Niemniej jednak musieliśmy przyjąć argumenty strony unijnej: skoro tworzymy jednolity system na terenie Wspólnoty, Polska też musi w nim uczestniczyć.

Zatem z naszego punktu widzenia priorytetowym zadaniem było nie tyle realizowanie celu redukcyjnego, lecz dalsze rozwijanie możliwości i metod ochrony środowiska. Zakładaliśmy, że nadwyżki, którymi dysponujemy wygenerują dla naszego kraju dodatkowe środki niezbędne na inwestycje restrukturyzacyjne. A jednocześnie krajom, które nie osiągnęły wymaganego pułapu, ułatwią dochodzenie do określonego poziomu emisji dwutlenku węgla. W sektorze energetycznym wciąż pozostało wiele do zrobienia, w szczególności w zakresie sprawności urządzeń. W tej chwili wynosi ona ok. 37 procent, jest to zdecydowanie za mało, powinna być o 4-5 punktów procentowych wyższa. Gdyby tak się stało, nie mielibyśmy żadnych kłopotów z rozdziałem uprawnień.

Kiedy niekorzystna decyzja Komisji została ogłoszona – 8 marca tego roku – byliśmy przygotowani do złożenia skargi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Podstawą miało być nieuwzględnienie przez Komisję Europejskią trendów, jakie zachodzą w polskiej gospodarce. Aby to potwierdzić, poprosiliśmy przedsiębiorstwa o informację o poziomie emisji w 2004 r. I cóż się okazało? Wstępny bilans wskazał, że emisje CO2 w roku 2004 były niższe niż w 2003 r. Po weryfikacji tych danych okazało się, że był wzrost emisji, ale wynosił on zaledwie 2 mln ton. W naszej prognozie emisyjnej zakładaliśmy 3-procentowy wzrost rocznie, czyli w granicach 6-7 mln ton. To oczywiście wytrąciło nam argumenty z rąk, ponieważ nadwyżka w stosunku do poziomu roku 2004, sięgająca 20 mln ton była zbyt duża, abyśmy mogli mówić, iż nie mamy wystarczającej puli do pokrycia, nawet rosnących potrzeb. Dlatego, po głębokim zastanowieniu podjęliśmy decyzję, że nie będziemy występować na ścieżkę sporu z Komisją. Doświadczenia innych krajów wskazują, że nie warto wchodzić w taki spór, jeśli się nie ma bardzo silnych merytorycznie argumentów.

Nadal uważam, że dyrektywa jest źle skonstruowana, ponieważ nie zostało zrealizowane postanowienie zakładające, że po przystąpieniu nowych krajów do UE nastąpi weryfikacja zapisów, uwzględniająca sytuacje gospodarcze tych krajów. Postuluję to od początku swojego uczestnictwa w tym procesie. Próbuję przekonać do swoich argumentów m.in. Brytyjczyków, którzy teraz przewodzą UE. Mam nadzieję, że mój głos przyczyni się do rozpoczęcia prac nad rewizją dyrektywy. Moim zdaniem powinniśmy wprowadzić tzw. weryfikację ex post wielkości przydziałów uprawnień dla poszczególnych instalacji zlokalizowanych w krajach, które już zrealizowały ustalenia Protokołu z Kioto. Interesującym rozwiązaniem byłoby rozdzielenie części uprawnień poprzez aukcje krajowe lub branżowe. Dałoby to nam większą elastyczność w działaniu.

Zdaniem wielu przedstawicieli sektora energetycznego, wielkość przydziałów uprawnień do emisji gazów cieplarnianych nie uwzględnia prognoz rozwojowych branży. Może jednak przewidywania są zbyt optymistyczne, czy można je w jakiś sposób zweryfikować?

Nie ma dobrych narzędzi, które zweryfikowałyby prognozę wzrostu produkcji. Wszystkie zakłady objęte handlem emisjami taki wzrost zadeklarowały, w dodatku bardzo istotny. Na przykład energetyka zawodowa zakłada, że wyprodukuje w latach 2005-2007, średniorocznie 124 TWh energii, podczas gdy w ubiegłym roku było to zaledwie 117 TWh. Dodatkowo sytuację komplikują kontrakty długoterminowe. Na realizację tych zobowiązań powinniśmy przydzielić uprawnienia w wysokości prawie 60 mln ton. Sytuacja jest naprawdę skomplikowana.

Kiedy jednak patrzę na te wszystkie liczby i zestawienia w skali globalnej, to widzę, że nie musimy się obawiać braku uprawnień, mamy ich wystarczającą ilość. Nie wierzę w gwałtowny wzrost produkcji energii elektrycznej w kraju, a przede wszystkim w tak znaczący przyrost zapotrzebowania na nią. Oczywiście nie można bagatelizować argumentów, że otwarty unijny rynek daje nam większą szanse na eksport energii, ale trzeba pamiętać o ograniczeniach wynikających z niewielkiej przepustowości naszych połączeń z Europą Zachodnią i europejskim systemem energetycznym.

Z całą mocą podkreślam, że wszystkie opinie, które mówią, że cena energii wzrośnie o 35 gr za kWh w związku z koniecznością zakupu uprawnień do emisji dwutlenku węgla, to głosy demagogiczne. Nawet gdybyśmy przyjęli, że skok produkcji energii elektrycznej będzie taki, jak prognozują energetycy i trzeba będzie dokupić na rynku europejskim uprawnienia do emisji 2 lub 3 mln ton, nawet po 30 euro za tonę, to skutek finansowy, rozłożony na wolumen produkcji, nie przekracza 1,5 euro na 1 MWh, czyli 1,5 gr na 1 kWh. Taki wzrost cen nie zrujnuje rynku. Ponadto zacznie działać mechanizm konkurencyjny (zasada TPA) nastąpi rozwiązanie kontraktów długoterminowych, co może spowodować, że ewentualny wzrost cen w ogóle nie będzie widoczny. Z tego powodu brak uprawnień do emisji 2 mln ton dla sektora energetycznego mnie nie przeraża. Postrzegam te katastrofalne wizje jako nieudolną próbę zastosowania metod „czarnego PR”. W ten sposób jednak daleko nie zajedziemy. Potrzebujemy dyskusji opartej na faktach i liczbach.

Czy Polsce grożą sankcje ze strony Komisji Europejskiej za niedotrzymanie terminów związanych z wdrożeniem systemu handlu emisjami?

Jeśli ta sytuacja będzie się przedłużać, na pewno możemy spodziewać się problemów. Dlatego zależałoby mi, aby wszyscy zainteresowani przyjęli i zaakceptowali ten trudny plan. Jakkolwiek nie zaspokaja on ambicji wszystkich, których dotyczy, to jednak zaspokaja ich potrzeby. Oczywiście zarządy poszczególnych spółek, nie chcąc wpaść w konflikty z właścicielami, walczą aby uzyskać jak najwięcej. W ten sposób można wykazać się skutecznością działania. Najwyższy czas jednak, abyśmy zawarli kompromis – myślę w szczególności o sektorze elektroenergetyki zawodowej, który konsumuje ponad 50 procent uprawnień. Jeżeli elektrownie same między sobą nie dojdą do porozumienia, to będę musiał podjąć decyzje arbitralne. Czas zrozumieć, że nie ma już skąd brać dodatkowych uprawnień. Każdego, kto wnioskuje o nie, pytam: skąd mam zabrać? Nawet rezerwy mają charakter symboliczny, trzeba je zachować, ponieważ mogą pojawić się nowe zakłady, które będą potrzebowały uprawnień. Sytuacja jest trudna, ale liczę, że nasze działania doprowadzą do zgody.

Czy nie uważa pan, że przez brak możliwości przyznania premii za wcześniejsze działania proekologiczne ukarane zostały najlepsze zakłady?

Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Przedsiębiorstwa, które dokonały wcześniej inwestycji proekologicznych, uzyskały pewną nadwyżkę, której teraz nie mogą spieniężyć. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wielkość przydziału, przekraczającą prognozowaną podaż na rynku krajowym, trudno będzie zauważyć w takim przypadku syndrom kary.

Niestety nie zadziała mechanizm, który wcześniej zakładaliśmy. Ideą przewodnią pierwszego Krajowego Planu Rozdziału Uprawnień było przyznanie premii za wcześniejsze dokonania, tak aby tym przedsiębiorstwom, które wcześniej zainwestowały w redukcję emisji dwutlenku węgla, zrekompensować choć w części koszty inwestycji. To rozwiązanie zostało zakwestionowane przez Komisję Europejską. Oskarżono nas o udzielanie niedopuszczalnej pomocy publicznej.

Czasami porównuje się nasze wyniki negocjacji z tym co osiągnęli Czesi. Czy był to rzeczywiście lepszy wynik?

W pewnym sensie tak. Wynika to przede wszystkim z tego, że my podjęliśmy ryzyko wprowadzenia premii jako dodatku do bazowej puli. Ale jeśli odliczymy owe premie zewnętrzne, to skala redukcji uprawnień w Polsce w odniesieniu do przydziału bazowego będzie niższa niż w Czechach.

Jakie są główne kryteria przydziału uprawnień do emisji?

Próbowaliśmy różnych metod. Chodzi o to, aby znaleźć odpowiedni algorytm, a nie posługiwać się arbitralnymi decyzjami. Nasze rozwiązanie próbuje uwzględniać zarówno udział w rynku w latach przeszłych (tj. 2002, 2003, 2004), jak też prognozowaną wielkość produkcji z uwzględnieniem zobowiązań wynikających z kontraktów długoterminowych. Powstało kilka metodologii, ostatnia jest dość skomplikowana, w tym przypadku prognoza przekłada się na przydziały, z uwzględnieniem wskaźnika emisyjności dla poszczególnych instalacji. Ona również jest kontestowana, gdyż nie zaspokaja wszystkich zgłaszanych potrzeb.

Kiedy zostanie uruchomiony Krajowy Rejestr Uprawnień? Czy prawdą jest, że jego koszty mogą być bardzo wysokie?

Koszty Krajowego Rejestru Uprawnień rzeczywiście mogą być dość wysokie. Tworząc go chcemy skorzystać ze sprawdzonych systemów, który pozwalałyby elektronicznie bilansować przepływ uprawnień, zbierać informacje o emisji w czasie prawie rzeczywistym. W związku z tym szukamy software’u na zewnątrz, nauczeni przykrym doświadczeniem bojów z opracowywaniem tego typu oprogramowania, toczonym choćby przez ZUS czy MSWiA. W tej chwili jest trzech poważnych kandydatów do sprzedaży takiego oprogramowania – prowadzimy procedurę przetargową. Sądzę, że powinniśmy sfinalizować transakcję w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.

W jaki sposób będą powoływani weryfikatorzy raportów emisyjnych?

Zgodnie z dyrektywą unijną, weryfikator nie jest powoływany przez ministra czy jakąkolwiek jednostkę administracyjną, lecz musi uzyskać akredytację. Wprowadziliśmy dodatkowo zapis, że weryfikatorem może być Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, o ile ma akredytację laboratoryjną.

Czy Ministerstwo Środowiska współpracuje z resortem finansów w sprawie uregulowania zagadnień podatkowych związanych z handlem emisjami?

Współpracujemy, zadajemy trudne pytania, na które nie ma dobrych odpowiedzi, gdyż nawet system unijny dopiero się kształtuje. Ustaliliśmy już jednolite zasady dotyczące podatku VAT. Teraz zastanawiamy się, w którym momencie powinien pojawić się podatek dochodowy. Z naszego punktu widzenia powinno to nastąpić nie w momencie przydziału uprawnień, lecz w momencie ich zbycia.

Zapotrzebowanie na energię będzie jednak rosło. Czy wzrost produkcji musi odbywać się kosztem zwiększenia emisji dwutlenku węgla i innych szkodliwych substancji?

Zapotrzebowanie na energię będzie rosło. Ale oznacza to przede wszystkim konieczność wzmożonego wysiłku nie tylko inwestycyjnego, modernizacyjnego, ale także innowacyjnego. Takiego, który prowadziłby do wykorzystania nowych źródeł energii, aby wzrost zapotrzebowania pokryć zwiększeniem efektywności nośników pierwotnych, równolegle konieczna jest redukcja strat, jakie występują na przesyle, dopiero w trzeciej kolejności powinien to być wzrost podaży z istniejących i nowych źródeł.

Tym samym konieczny jest rozwój energetyki odnawialnej. Niestety, nie ma tu wielu wariantów wyboru. Energia odnawialna nie jest tania, a ryzyko inwestycyjne bardzo wysokie. Mamy więc wybór między biomasą, energetyką wodną i wiatrową. Z punktu widzenia ministra środowiska, muszę stwierdzić, że biomasa nie jest najlepszym wyborem, ponieważ zaburza obieg ważnych pierwiastków w przyrodzie. Dużych elektrowni wodnych nie ma gdzie budować, a mikroelektrownie działają tylko lokalnie. Największe nadzieje upatruję w energetyce wiatrowej. Trzeba jednak pamiętać, że ta energia będzie stanowić maksymalnie 10 do 15 procent w ogólnym wolumenie. Energetyka konwencjonalna pozostanie więc głównym źródłem zaopatrzenia. Dlatego trzeba myśleć o nowych źródłach energii, które będą mniej emisyjne, a bardziej efektywne. Poszukiwanie oszczędności i efektywności powinno być jednym z głównych kierunków rozwoju energetyki na najbliższe 20 lat.

Dziekuję za rozmowę.

Piotr Janczarek